Reklama

"W cieniu kobiet" [recenzja]: Kochankowie z ulicy kamiennej

Film Phillipe’a Garrela działa jak afrodyzjak. W trakcie seansu ma się ochotę wskoczyć z bohaterami (albo bohaterom) do łóżka. Reżyser szybko jednak uświadamia nas w nierozważności podobnego postępowania.

Film Phillipe’a Garrela działa jak afrodyzjak. W trakcie seansu ma się ochotę wskoczyć z bohaterami (albo bohaterom) do łóżka. Reżyser szybko jednak uświadamia nas w nierozważności podobnego postępowania.
Kadr z filmu "W cieniu kobiet" /materiały prasowe

To przede wszystkim film bardzo ładny. Zmysłowe kadry, urodziwi aktorzy, wspaniałe lokacje i wnętrza stylizowane na lata 60. XX wieku - trudno tego nie docenić, trudno się w tym na chwilę nie zakochać. Nie trzeba być hipsterem ani miłośnikiem retro, by z estetyki wystawić Garrelowi piątkę z plusem.

Na szczęście, przyjemność płynącą z obcowania z tym filmem czerpią nie tylko oczy. Jest tu też strawa dla umysłu, której dostarcza refleksja nad zdradą. W filmowym uniwersum wieloletnie małżeństwo przeżywa kryzys. Coś się między nimi wypaliło. Dotykają się bez pożądania, rozmawiają bez zaangażowania, patrzą na siebie z coraz większą niechęcią. Ale poza życiem prywatnym łączy ich także to zawodowe - razem kręcą film dokumentalny o członku Ruchu Oporu. Mają ze sobą wiele wspólnego. Nie przypuszczają nawet jak bardzo.

Reklama

Przekonają się o tym - i nie jest to spoiler - gdy na jaw wyjdzie ukrywana przez niego zdrada. Bo właściwie o tym jest ten film: czy zdrada może przyjść naturalnie? Czy można być na nią gotowym? Dopuścić do niej? Zaakceptować? Przetrawić? Udało się Garrelowi pokazać sytuację niecodzienną, do której kino nie zdążyło nas jeszcze przyzwyczaić. Zdrada nie łączy się u niego z histerią bohaterów, egzaltacją, krzykami i wołaniem o pomstę do nieba. Jest czymś, co przyjść musiało, co miało wbić ostatni gwóźdź do trumny ich związku. Jakby w ten sposób mogli dać sobie rozgrzeszenie: zdradzam, bo pewnie też jestem zdradzany/zdradzana, albo zdradzam, bo chcę dać się przyłapać, by w ten sposób drugiej osobie dać pretekst do zamknięcia rozdziału zwanego "bycie razem".

I tym niecodziennym nastawieniem bohaterów Garrel wygrywa. Świadomości nabierają oni dopiero wtedy, kiedy zdają sobie sprawę z tego, że nie są jedynymi, którzy mają niezrealizowane pragnienia. Pierre jest przekonany, że w związku z Manon jedynie on musi decydować się na ustępstwa, bo przecież potrzeby żony zaspokaja na każdej płaszczyźnie. Dopiero kiedy pojawia się inny, który może dać jej więcej, włącza się u niego lampka ostrzegawcza. Ale i wtedy reżyser nie sugeruje jednoznacznie, czy przez bohatera przebija świadomość możliwej straty i własnej niedoskonałości, czy też zwykły egoizm. Przecież to on jest najlepszy i może to udowodnić. Niech no tylko kobieta da mu szansę.

Ta niejednoznaczność w połączeniu z wewnętrzną szarpaniną bohaterów nadgania scenariuszowe i psychologiczne niedostatki "W cieniu kobiet". Reżyser pokazuje, że zdrada jest czymś, co każdemu przemknęło kiedyś przez głowę. A decydujący się na nią bohaterowie, wcale nie muszą być złymi ludźmi. W ten sposób, paradoksalnie, mogą też szukać odkupienia.

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: W cieniu chwały
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy