​"W cieniu drzewa" [recenzja]: Podejdź no do płota!

Kadr z filmu ​"W cieniu drzewa" /materiały prasowe

Gdyby Hafsteinn Gunnar Sigurðsson był Argentyńczykiem, to jego najnowszy film "W cieniu drzewa" spokojnie mógłby zostać jednym z epizodów "Dzikich historii". Tymczasem obraz powstał na Islandii, czyli w kraju, w którym jest więcej owiec niż ludzi, a mieszkańcy żyją niby razem, a jednak osobno. Zamiast ognistego temperamentu mamy więc do czynienia z zimną krwią i chłodną kalkulacją.

Tytuł filmu właściwie streszcza fabułę. Drzewo rzuca cień, a konkretniej: stare drzewo Baldvina i Ingi rzuca cień na taras sąsiada, podczas gdy jego atrakcyjna nowa żona chciałaby się opalać. Ten, zdawać by się mogło, niewinny spór staje się iskrą zapalną powodującą wybuch wojny pomiędzy żyjącymi żywopłot w żywopłot rodzinami. Konflikt eskaluje na wzór toczącej się kuli śnieżnej, która z każdą chwilą rośnie i już nie da się jej żadnym sposobem zatrzymać.

Reżyser z lubością obnaża najciemniejsze strony natury ludzkiej. Jedyną zasadą w tej grze stanie się prawo odwetu: oko za oko, ząb za ząb. Podobno zemsta jest słodka.

Równolegle do sąsiedzkiej sprzeczki rozgrywa się wątek dorosłego syna Baldvina i Ingi. Atli ogląda swoją prywatną sekstaśmę, jednak towarzysząca mu na filmie partnerka nie jest jego żoną. Kończy się to wymianą zamków w drzwiach i zakazem spotykania się z kilkuletnią córką. Mimo usilnych starań nie jest w stanie porozmawiać z żoną i wyjaśnić zajścia. Wprowadza się więc do domu rodzinnego, w którym zostaje wciągnięty w konflikt o drzewo.

Reklama

Połączenie dwóch wątków niestety wyszło reżyserowi dość niezgrabnie. Zdawać by się mogło, że miał dwa świetne pomysły na film, więc postanowił zrealizować obydwa za jednym zamachem, przez co każda z historii jest nieco rozrzedzona.

"W cieniu drzewa" zasługuje na pochwałę strony wizualnej. Najnowszy film Hafsteinna Gunnara Sigurðssona powstał przy współfinansowaniu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i z udziałem odpowiedzialnej za zdjęcia Moniki Lenczewskiej. Zdążyliśmy się już przyzwyczaić do tego, że twórcy islandzkiego kina lubią przechwalać się zachwycającymi krajobrazami. Tym razem czeka nas zaskoczenie. Nasza rodaczka nie rejestruje przyrody, a surowe islandzkie przedmieścia, ustanawiając tło równie oziębłe, jak relacje między bohaterami.

Fani nordyckiego klimatu nie będą zawiedzeni. Zrozumieją również, dlaczego film zaklasyfikowano do czarnych komedii, choć pewnie większość w trakcie seansu nie uśmiechnie się ani razu. Na pewno nie jest to kino z krzykliwymi gagami i śmiechem z puszki, a raczej zimny festiwal absurdu, który oglądamy z kamienną twarzą, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie dzieje się na ekranie.

7/10

"W cieniu drzewa" (Undir trénu), reż. Hafsteinn Gunnar Sigurðsson, Islandia 2018, dystrybutor: M2Films, premiera kinowa: 22 czerwca 2018 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: W cieniu drzewa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy