W cieniu dojrzewających truskawek
"Lollipop Monster", reż.Ziska Riemann, Niemcy 2011, dystrybutor Aurora Films, premiera kinowa 27 stycznia 2012 roku.
Weźcie "Salę samobójców", zamieńcie głównego bohatera na dwie bohaterki, zdejmijcie kaganiec stylistycznego rygoru, pozwalając by nastoletnia dezynwoltura i jej graficzne reprezentacje rozlały się swobodnie na każdą z dziewięćdziesięciu minut seansu. Teraz postawcie za kamerą artystkę komiksową, wokalistkę i byłą punkówę, której korzenie tkwią w berlińskim undergroundzie. Zamieszajcie, dodajcie szczyptę Pasoliniego, Hanekego, konika pony (w całości) i włos z głowy Billa Kaulitza. Całość podlewamy roztworem z nastoletniego erotyzmu i ckliwego nihilizmu. Uwaga, to żyje! I nazywa się "Lollipop Monster".
Filmowi Ziski Riemann brak tego obciążającego balastu, który pomimo początkowego entuzjazmu, zatopił w mojej pamięci i żołądku "Salę samobójców". Pierwsze ujęcie polskiego filmu zapowiadało konkretną stylistyczną jazdę po głównych arteriach i obrzeżach popkultury. Doprowadzony na skraj wytrzymałości nastolatek i jego burżuazyjni rodzice cali unurzani w pudrze, tkwią na widowni w operze, zaś widz czeka, aż bohaterom spod naciągniętych w niesmacznym grymasie ust wysuną się po dwa, ostre jak brzytwa, kły. Niestety, cały nastoletni koloryt w filmie Komasy stanowi jedynie kostium dla prowadzonej grubą krechą analizy socjologicznej.
"Lollipop Monster" jest mniej pruderyjną kuzynką filmu Komasy, prowokującą nastoletnim erotyzmem, fascynującą swoim niezdeterminowanym kształtem i wywołującą zażenowanie kompletnym brakiem obciachu. Jednocześnie z naszego pola widzenia, ani na moment nie znika tragizm i rodzinne perturbacje bohaterek, znajdujące swój wyraz w rozmaitych artefaktach, w których Oona i Ari zaklinają rzeczywistość: obrazach, słowach piosenek, szesnastomilimetrowych filmach i rozmazanych śladach szminki.
Film Ziski Riemann balansuje na granicy powagi i campu jak rozstrojony amplituner z konkretnym podbiciem, ergo - jak emocjonalny barometr nastolatka. Przez całość tej konstrukcji prześwieca jednocześnie szczerość autobiograficznego stelaża, który legł u podstaw scenariusza. Autorka, która wedle własnych słów czuła się za kamerą jakby strzelała farbą po suficie, organizuje ten kolorystyczny misz-masz z ogromną konsekwencją, czerpiąc z twórczości takich tuzów komiksu, jak Daniel Clowes (w lżejszych sekwencjach) i Charles Burns (w mroczniejszych).
"Lollipop Monster" brak może precyzji, z jaką Terry Zwigoff zaadaptował "Ghost World" Clowesa, czuje się w nim jednak autentyczny entuzjazm oraz umiejętność przekuwania bolesnych doświadczeń w przepełnione ironią i suspensem historie, wywiedzioną ze znakomitej niemieckiej sceny komiksu autobiograficznego.
Jeśli nie jesteś jedną z tych osób, która sarka z niesmakiem widząc grupę kolorowej młodzieży w autobusie miejskim, to powinieneś/powinnaś zmierzyć się z "Lollipopem". Zapewniam, że truskawki jeszcze nigdy nie były spożywane równie zmysłowo.
7,5/10
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!