"Violet" [recenzja]: Nie ma już nic, jesteśmy wolni
Jessie jest świadkiem brutalnego morderstwa. Ginie jego kolega. W biały dzień, w centrum galerii handlowej. Wszyscy wszystko widzieli, nikt nic nie wie. Debiutujący w pełnym metrażu Bas Devos nie rości sobie praw do tej wiedzy. Za sprawą różnych filmowych technik pokazuje, jak rodzi się dystans i z czego wynika zaangażowanie.
"Violet" hipnotyzuje tych, którzy lubią, kiedy kino zabiera ich w tajemniczą podróż bez przewodnika. Odpycha fanów psychologicznych dysertacji, szukających pieczołowicie dokonanych analiz ludzkiej natury.
Bas Devos patrzy na człowieka, jakby wpatrywał się w konstelację gwiazd na niebie. Z niemym podziwem, z wielkim szacunkiem dla cudu natury. Nie zadaje pytań, bo wie, że nie otrzyma konkretnych odpowiedzi, a uproszczeniami się nie zadowoli. Patrzy. I zmusza nas, byśmy obserwowali wraz z nim.
Widzimy Jessego (Cesar De Sutter), który poddaje się lekkiemu otępieniu. Na jego oczach zginął kolega. My widzieliśmy śmierć z bezpiecznego dystansu - z perspektywy przemysłowych kamer wideo. Dystans jest jak schronienie; azyl, z którego możemy na bieżąco podglądać świat. Zachowując go, nastolatek próbuje wrócić do codziennego życia. Rozmów z ojcem, spotkań z kolegami, rowerowych wycieczek, klubowych imprez. Podczas jednej z nich zostajemy oślepieni migającym światłem stroboskopowym i ogłuszeni dudniącym rytmem.
Devos przypomina, że kino nie musi być intelektualną rozrywką. Może być doświadczeniem fizycznym; czysto zmysłową przygodą. Ten naturalny, ale nieoczywisty efekt, jaki wywołuje obcowanie z "Violet" sprawia jednak, że - zanim otworzymy się na przeżywanie filmowego doświadczenia - zdystansujemy się do historii Jessego. Kurczowo uchwycimy się wrażenia, że zamknięty w sobie, straumatyzowany chłopak nie chce nas w swoim świecie. Gdyby Jesse istotnie miał cokolwiek do powiedzenia, pewnie przyznałby, że jest mu wszystko jedno, czy ktoś go obserwuje czy wokół nie ma żywej duszy.
"Violet" na pozór wydaje się zresztą filmem bezdusznym. Kiedy przestaniemy szukać w nim bohaterów, którzy zwierzają się sobie i nam ze swoich problemów, poczujemy jednak atmosferę, która przywiedzie na myśl wszystkie niepokojące inicjacyjne historie, które przez lata opowiadało nam kino. Wodząc wzrokiem za chłopcami na BMX-ach przypomną nam się filmy Gusa van Santa.
Dla dzieciaków Larry'ego Clarka trochę tu za spokojnie, ale dla fanów okrutnego realizmu spod znaku Michaela Haneke miejsce znajdzie się na pewno. Nie będzie to okrucieństwo eksplicytne, a wyobrażone - jak w dobrym horrorze. Jako takie działa na zmysły znacznie silniej. Skłania do uczestniczenia w tworzeniu obrazów, jakich nie chcielibyśmy widzieć przed oczami. Bohaterowie Devosa przechodzą inicjację poprzez fizyczny kontakt ze śmiercią. Umieranie pojawia się w młodzieżowych filmach na porządku dziennych. Uciążliwa obecność śmierci jest już jednak czymś innym, zbyt poważnym, trudnym do przełknięcia, ciekawym.
Tytułowy fiolet to kolor żałoby. Devos pokazuje czas, w którym beztroska dzieciństwa odchodzi w zapomnienie ustępując miejsca melancholii towarzyszącej dorastającemu i dorosłemu człowiekowi. Nie wszyscy lubią chwile, w których lekki smutek przejmuje nad nami władanie i skłania do refleksji - na temat codzienności i spraw wiecznych. "Violet" to jednak film, który rozgrywa się na równi na przedmieściach małego belgijskiego miasta, co w głowach widzów. Bez zgody na takie współuczestnictwo będzie filmem, obok którego przejdziemy obojętnie. Przy odrobinie otwartości i zaangażowania będzie niezwykłym doświadczeniem, którego owoce wyniesiemy z kina, zabierzemy do domu i będziemy pielęgnować, by żyły w nas jak najdłużej.
7/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Violet", reż. Bas Devos, Belgia, Holandia 2014, dystrybutor: Alter Ego Pictures, premiera kinowa: 27 marca 2015 roku.
--------------------------------------------------------------------------------------
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!