"Venom 2: Carnage": Trochę bardziej śmiała rozrywka [recenzja]

Tom Hardy w filmie "Venom 2: Carnage" /materiały prasowe

Jak to Marvel ma w zwyczaju, specjalne sceny po napisach końcowych zwiastują zazwyczaj to, co stanie się osią wydarzeń kolejnego filmu serii. I faktycznie, takowy bonus w "Venomie" z roku 2018 ma teraz swoje rozwinięcie w kontynuacji filmu, czyli "Venomie 2: Carnage". O co chodzi tym razem?

Trzy lata wcześniej, na krótko, poznaliśmy Cletusa Kasady'ego i wcielającego się w tę postać Woody'ego Harrelsona. Aktualnie ten sam Kasady dzieli już i rządzi, ma też zdecydowanie więcej do powiedzenia oraz pokazania. I w zasadzie, czyniąc wprowadzenie do komentarza na temat najnowszej produkcji o kosmicznym symbioncie i jego nosicielu Eddiem Brocku - w tej roli niezmiennie dobrze wpasowany Tom Hardy - można śmiało zacytować tekst pojawiający się na ekranie: "Niech się stanie Carnage".

Reklama

"Venom 2": O co chodzi tym razem?

O co chodzi tym razem? Andy Serkis, reżyser widowiska, serwuje widzom solidny ekranowy koktajl, w którym rzeczy rozgrywają się wartko, intensywnie i widowiskowo. W ogromnej mierze dzieje się tak za sprawą kolejnego - nietolerującego konkurencji - swojskiego Venoma, symbionta Carnege. Ale w tle nie bez echa pozostają osobiste rozliczenia między samym Brockiem, a wspomnianym już Kasadym. Coś sobie do wyjaśnienia mają także niejaka Frances Barrison alias Shriek (Naomie Harris) i detektyw Mulligan (Stephen Graham).

Oczywiście, wszystkie te wątki, w taki czy inny sposób, są ze sobą połączone. Nie jest to historia trudna, nieprzewidywalna czy szczególnie rozbudowana - to wiadomo już od pierwszego filmu, w którym Venom objawił się w głównej roli. Jednak prostota tej opowieści jest tak samo jej piętą achillesową, jak i zaletą, nawet jeśli te dwie kwestie się wzajemnie... wykluczają.

Tom Hardy w filmie "Venom 2": Wartość sama w sobie

"Venom 2: Carnage" to po prostu bardzo dobra, trochę bardziej śmiała niż większość marvelowskich realizacji, atrakcyjna dla oka rozrywka. Chociaż nie tylko dla oka, gdyż słychać też wyraźnie, że ktoś ma tu talent do dialogów. Na tym tle znakomicie wypada sam Tom Hardy, który kreując Eddiego Brocka oraz użyczając głosu Venomowi, jest wartością samą w sobie. Ten film to właściwie "one man show". Podobnie jak w poprzednim obrazie. To "wewnętrzny" dialog Brocka czyni ten tytuł ciekawszym niż na to zasługuje.

Aktorski występ Hardy'ego pozwala spojrzeć na jego bohatera - dziennikarza nieudacznika, pechowca, dużego zagubionego chłopca jak na prawdziwego człowieka, któremu z różnych powodów się nie udaje, a nie jedynie papierową postać z komiksu. Rozwój relacji między nim a tytułowym symbiontem podciąga wyraźnie dramaturgiczny aspekt całej fabuły. Przy tak oczywistej i schematycznej intrydze są to rzeczy w istocie nie do przecenienia. Bo z tymi oryginalnymi gośćmi zwyczajnie dobrze oraz zabawnie spędza się czas. I może więcej, w tym przypadku, naprawdę nie trzeba?

Każda opowieść i jej bohaterowie, jeśli mamy do czynienia z kontynuacją, potrzebuje rozwoju. Oby taka przyszłość czekała tę pokręconą dwójkę - Venom/Brock. Na razie dwa filmy - zrealizowane na pełnym gazie, dowcipne, efektowne, nieśmiało niegrzeczne - wydają się już wyczerpywać tę formułę. Jest dobrze, ale niech w końcu waga pójdzie w górę. Stąd może kolejny epilog po napisach jest właśnie zapowiedzią naprawdę czegoś nowego, jeszcze lepszego. Fani na to zasługują, "zwykli" widzowie tym bardziej.

Ta franczyza ma w sobie potencjał, dzisiaj przytłumiony przez marvelowską poprawność. Próbuję w tym miejscu wyobrazić sobie kolejną część, zdecydowanie bardziej dosadną i bezpośrednią. Rzecz jasna kategoria wiekowa musiałaby poszybować mocno w górę, ale czy nie warto? A tak Venom ciągle chodzi głodny, a widz pozostaje nie w pełni nasycony, chociaż bawił się wybornie.

7/10

"Venom 2: Carnage" (Venom: Let There Be Carnage), reż. Andy Serkis, USA 2021, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 15 października 2021 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Venom 2: Carnage
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama