"Utoya, 22 lipca" [recenzja]: Rekonstrukcja

Kadr z filmu "Utoya, 22 lipca" /materiały prasowe

W 2018 roku doczekaliśmy się dwóch filmów poświęconych zamachowi przeprowadzonemu w 2011 roku przez Andersa Breivika. W "22 lipca" Paul Greengrass przedstawiał działania terrorysty i ich następstwa jako traumę osobistą (tych, co przeżyli) i narodową. Norweski reżyser Erik Poppe przyjął zupełnie inną perspektywę. Jego "Utoya, 22 lipca" stanowi rekonstrukcję przebiegu zamachu. Nie zadaje pytań. Tylko obserwuje.

Nakręcony w jednym ujęciu film skupia się na Kai (Andrea Berntzen), uczestniczce obozu młodzieżówki Norweskiej Partii Pracy. 22 lipca rozpoczyna od droczenia się z młodszą siostrą oraz niezobowiązujących rozmów z innymi nastolatkami. Kolejny dzień obozu, wraz z informacjami o ataku w Oslo i następującym chwilę później pierwszym wystrzałem, staje się walką o przetrwanie. Ukrywająca się przed szaleńcem Kaja, będzie jednocześnie starała się za wszelką cenę odnaleźć swoją siostrę, z którą rozdzielił ją - wynikający z tragicznych wydarzeń - chaos.

Reklama

Największe wrażenie w dziele Poppego robi bez wątpienia strona techniczna. Można tylko wyobrażać sobie, ile czasu zeszło na próby i przygotowania nakręcenia całego filmu w jednym ujęciu. Kamera nieustannie podążą za Kają, razem z nią kryje się przed terrorystą, tarza się w błocie i wskakuje do wody. Agresor, tutaj nienazwany nawet w napisach informacyjnych pod koniec projekcji, pojawia się zaledwie na ułamki sekund z dwa razy. Znajduje się gdzieś w tle jako rozmazana ludzka sylwetka, przed którą Kaja i inni uczestnicy obozu starają się uciec.

Poppe (na szczęście) rezygnuje ze skupienia się na brutalności ataku. Chociaż Kaja mija ciała zabitych i ranionych przez zamachowca, brak tutaj pornografii cierpienia. Zamiast tego reżyser skupia się na emocjach bohaterów - poczuciu zagubienia i przerażeniu. Niestety, zastosowany przez niego zabieg stylistyczny okazuje się bronią obusieczną. Długi czas od pierwszego strzału do napisów końcowych równy jest tutaj ponad godzinie, przez którą w rzeczywistości trwał zamach. Poppe wypełnia ją nie tylko próbami ucieczki, ale także dialogami ukrywających się. Te często wydają się sztuczne i popadają w banał. Jeszcze większy zgrzyt towarzyszy momentom (na szczęście nieczęstym), w których reżyser stosuje wręcz hollywoodzkie zabiegi, mające podbić emocjonalność scen - jak w przypadku ciężko rannej dziewczynki, do której w pewnym momencie dzwoni zaniepokojona matka.

Film Poppego budzi oczywiste skojarzenia ze "Słoniem" Gusa Van Santa. Obaj ograniczyli się do rekonstrukcji tragedii, jednocześnie unikając wskazania jej przyczyn. Wydaje się jednak, że Norweg nie do końca powtórzył sukces amerykańskiego autora - nie tylko z powodu wyżej wymienionych przywar. Van Sant kręcił swój film niby tylko kilkanaście lat temu, ale jednak w zupełnie innych czasach. Wtedy mógł on sobie pozwolić "tylko" na rekonstrukcję. Dziś podobne tragedie zdarzają się tak często, że film opowiadający o jednej z nich prosi się o jakiś komentarz. Chociaż pewne aspekty filmu Poppego budzą podziw, w ostatecznym rozrachunku wybieram jednak podejście wspomnianego na początku Greengrassa.

6/10

"Utoya, 22 lipca"(Utøya 22. juli), reż. Erik Poppe, Norwegia 2018, dystrybutor: Aurora Films, polska premiera: 16 listopada 2018 roku.


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy