Uciekająca, w imaginację, panna młoda
''Alicja w krainie czarów", reż. Tim Burton, USA 2009, dystrybutor Forum Film, premiera kinowa 5 marca 2010 roku.
''Alicja w krainie czarów'' to jedna z najczęściej adaptowanych książek w historii kina. Niezwykła powieść Lewisa Carrolla inspirowała dziesiątki piosenek, na czele z hippisowskim hymnem ''White Rabbit'', stanowiła podstawę scenariuszową ponad 20 filmów, wielu aktorskich, kilku animowanych, a nawet jednego pornosa (co nie powinno chyba dziwić, każda książka/film ma już dziś swój porno wariant). Bogata wyobraźnia Carrolla pobudziła w końcu i jednego z największych baśniopisarzy kina.
Tim Burton postarza swoją Alicję o kilkanaście lat w stosunku do pierwowzoru literackiego. Dziewczyna jest już młodą damą, poznajemy ją na garden party, które - ku jej zaskoczeniu - jest jej przyjęciem zaręczynowym. Nie dorósłszy jeszcze do małżeństwa, Alicja puszcza się w pęd za Białym Królikiem, który doprowadzi ją do Krainy Czarów - Wonderlandu. Ale powinno się właściwie mówić - Underlandu, bowiem Alicja zlatuje wiele mil pod powierzchnię ziemi, niczym Gandalf w otchłaniach Morii.
Świat, który zobaczy, jest jednocześnie tajemniczy, dziwnie obcy, i skądś znany. Alicja poruszając się po Krainie Czarów, przypomina sobie powoli elementy tego bajkowego uniwersum; kiedyś, już tutaj była. Taka sama jest sytuacja widza. Poznajemy Szalonego Kapelusznika, Kota z Cheshire, Mniamałygę i resztę ferajny, ale oglądamy ich przefiltrowanych przez wyobraźnię reżysera-wizjonera, który na każdym, cudzym pomyśle odciska wyraźnie piętno autorskie.
Uczucie deja vu powoduje coś jeszcze. Oto bowiem znaleźliśmy się w dobrze znanej Krainie Tima Burtona, fantasmagorycznym świecie, w którym panują wyraźne podziały na dobro i zło, na realne i nierzeczywiste. Burton, w swoim stylu, wyciąga na wierzch makabrę, obecną w książce Carrolla. Kraina ma więc znacznie bardziej turpistyczny wymiar niż w najbardziej znanych, wygładzonych adaptacjach. Redukując fabułę do niezbędnego szkieletu, reżyser nasyca film, bardzo dlań charakterystycznymi, udziwnieniami i osobliwościami.
Coś jednak różni ten film od wcześniejszych dokonań twórcy "Soku z żuka". Po niezwykle mrocznej ''Gnijącej Pannie Młodej'' oraz brutalnym i ciężkim gatunkowo (musical gore) ''Sweeney Todzie'', ''Alicja w krainie czarów'' ma znacznie bardziej egalitarny charakter; jest propozycją dla widza w każdym wieku. Młodszym (ale nie najmłodszym) czas uprzyjemnią wygenerowane w komputerze stworzenia od teleportującego się kota po uroczych bliźniaków, Dyludyludiego i Dyludyludama. Starsi będą smakować groteskowy, czarny humor i zachwycać się niezwykłymi metamorfozami aktorskimi Johnny'ego Deppa i Heleny Bonham Carter, której głowa urosła dwukrotnie do roli (przy małej pomocy specjalistów od efektów). Jest nawet i coś dla feministek, które w kinie szukają jednego. Bohaterka, nie dość, że nie przyjmuje zaręczyn, to jeszcze spławia nudnego adoratora i staje się wspólnikiem swojego niedoszłego teścia. Alicja jest przykładem odważnej i niezależnej kobiety, nie godzącej się na reguły, które rządzą wiktoriańskim społeczeństwem. To poważna zmiana w stosunku do utartego wizerunku bohaterki, blondwłosego dziewczęcia w niebieskiej sukience, znanego z disneyowskiej bajki.
Nowa ''Alicja'' jeszcze nie w sposób doskonały łączy żywych aktorów z ich komputerowymi kolegami, ale jest to krok do przodu w stosunku do wielu wcześniejszych prób. Twórca nie upoił się też możliwościami techniki 3D i nie zapomniał, jak ostatnio James Cameron, że od fajerwerków technicznych ważniejsza jest historia. Historię tę słyszeliśmy już wielokrotnie, jednak w ustach Burtona, który od lat kręci ten sam film, brzmi znakomicie.
7/10