"Tylko zwierzęta nie błądzą": Spragnieni miłości [recenzja]

Kadr z filmu "Tylko zwierzęta nie błądzą" /materiały prasowe

Najnowsze dzieło Dominika Molla, twórcy "Harry'ego, twojego prawdziwego przyjaciela", znajduje się wśród pechowych filmów, które wchodzą do polskich kin na dzień przed ich ponownym zamknięciem. "Tylko zwierzęta nie błądzą" wydają się spośród tej skromnej puli najciekawszą produkcją. Niestety, przeplatający kilka wątków pozorny kryminał miejscami potyka się o własne nogi.

Punktem łączącym pięć historii zawartych w filmie Molla jest tajemnicze zaginięcie Evelyne (Valeria Bruni Tedeschi), majętnej mieszkanki górskiego francuskiego miasteczka. Reżyser nie prowadzi ich równolegle. Każdą z nich przedstawia od początku do końca, a niektóre z wydarzeń oglądamy kilkukrotnie z różnych perspektyw. "Tylko zwierzęta nie błądzą" nie jest jednak kryminałem, a zniknięcie kobiety nie stanowi głównego problemu żadnego z rozdziałów. W kilku żandarmeria wypytuje o Evelyne, w jednym obserwujemy jej poczynania przed zaginięciem, niemniej działania te zawsze odbywają się obok właściwych bohaterów. Moll wykorzystuje gatunkowe tropy, by skupić się na ich emocjach.

Reklama

Piątkę protagonistów pozornie niewiele łączy. Agentka ubezpieczeniowa, mieszkający na rodzinnej farmie odludek, młoda kelnerka z głową w chmurach, naciągacz, znudzony mąż, który pracuje w gospodarstwie swojego teścia. Każde z nich jest samotne, a braki w życiu uczuciowym stara się nadrobić często w desperacki sposób: plątając się w romans z obojętnym kochankiem, podnosząc wakacyjny seks do rangi miłości życia czy też zakochując się w dziewczynie z internetu. We wszystkich przypadkach uczucie pozostaje nieodwzajemnione (w najlepszym przypadku), jednak bohaterowie są dla niego gotowi posunąć się do czynów moralnie wątpliwych. Niemniej reżyser nie ocenia żadnej z postaci. Trudno pochwalić ich działania, jeszcze trudniej im nie współczuć.

Moll i współpracujący z nim scenarzysta Giles Marchand udanie splatają wszystkie wątki w całość, miejscami udaje im się także sprytnie zmylić tropy, a w pewnym momencie zręcznie zmieniają scenerię z francuskiego miasteczka na slumsy Abidżanu. Mimo początkowej defetystycznej aury w drugiej połowie filmu udaje im się wprowadzić kilka wątków humorystycznych, przede wszystkim za sprawą genialnego Denisa Ménocheta, którego reakcje na internetowe wiadomości to mistrzostwo świata. Końcowy wątek stanowi zresztą najlepszy spośród wszystkich, nie tylko z powodu swej gatunkowej wolty. Więcej zdradzać nie wypada, wtedy zepsułbym niespodziankę.

Scenarzyści domykają niektóre rozdziały, a inne (agentka, kelnerka) pozostawiają otwarte, powodując duży niedosyt. Miejscami popadają także w truizmy - szczególnie w przypadku młodej kochanki, która wzburzona wygłasza puste frazesy o miłości. Niby jest to zgodne z charakterem postaci, czuć jednak, że twórcy poszli w jej histerii o krok za daleko. Zgrzytają także niektóre powiązania między kolejnymi wątkami. Szczególnie jeden z końcowych zwrotów wywołuje westchnięcie niedowierzania.

Film "Tylko zwierzęta nie błądzą" rozpoczyna się jak szwedzki kryminał, a z czasem okazuje się kroniką wypadków miłosnych. Chociaż Moll świetnie radzi sobie z narracją i gatunkowymi wzorcami, morał jego filmu wydaje się nader prosty: "Everybody Needs Somebody to Love", jak głosi znana piosenka. Trochę mało jak na tak misterną konstrukcję.

7/10

 "Tylko zwierzęta nie błądzą" (Seules les bêtes), reż. Dominik Moll, Francja/Niemcy 2019, dystrybucja: Aurora Films, premiera kinowa: 6 listopada 2020 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy