"Tylko sprawiedliwość": Od linijki [recenzja]

Kadr z filmu "Tylko sprawiedliwość" /materiały prasowe

Film "Tylko sprawiedliwość" wszedł do amerykańskich kin podczas sezonu nagród 2019/2020. Nie da się ukryć, jest to typowy Oscar Bait - temat ważny, bohaterowie walczący o lepsze jutro, a przy umoralniających monologach leci podniosła muzyka. Mimo to film nie podszedł członkom Akademii. Na nic zdała się łatka "prawdziwej historii" i słuszne racje padające z ekranu, gdy realizacja okazała się przezroczysta.

Fabuła skupia się na sądowej batalii o uniewinnienie Afroamerykanina Waltera McMilliana (Jamie Foxx). W 1987 roku mężczyzna został oskarżony o zamordowanie białej nastolatki i skazany na śmierć.

Kilka lat później jego sprawa przykuwa uwagę Bryana Stevensona (Michael B. Jordan), idealistycznego absolwenta Harvardu. Podczas analizy dowodów młody prawnik odkrywa, że McMillian został skazany na podstawie miałkich poszlak i zeznań niezbyt wiarygodnego współwięźnia. Stevenson rozpoczyna nierówną walkę z systemem i uprzedzeniami, by wyciągnąć Waltera z celi śmierci.

Destin Daniel Cretton przedstawia drogę do wznowienia procesu sądowego od linijki, skrzętnie dokumentując kolejne trudności i szykany, z którymi muszą się mierzyć bohaterowie. Jego film przepełniony jest patosem, nie wychodzi jednak poza najprostszą konwencję dzieła o zmaganiach z rasizmem na południu Stanów Zjednoczonych. Brakuje w nim prawdziwych emocji, chociażby wkurzenia, które wybijało ponad przeciętność podobnie schematyczną "Nienawiść, którą dajesz" George'a Tillmana Jr, lub bezkompromisowości (mającego już ponad 30 lat) "Missisipi w ogniu" Alana Parkera.

Reklama

U Crettona irytują fakty - niesprawiedliwość zatrzymania i skazania McMilliana, obarczenie winą za straszliwą zbrodnię przypadkowego Afroamerykanina - ale jego film przedstawia je w sposób przefiltrowany przez kinowe klisze. Smutne, że więcej emocji od ponad 130-minutowej fabuły wzbudzają informujące o dalszych losach bohaterów plansze tekstowe, które pojawiają się przed napisami końcowymi.

Na szczęście ponad przeciętność wybijają się niektórzy aktorzy. Od Michaela B. Jordana bije spokój, pewność siebie i determinacja, które sprawiają, że widzowie poszliby za nim w ogień. Równie dobrze wypada charakterystyczny Tim Blake Nelson, który potrafi sprzedać nawet najbardziej karykaturalną postać. Niestety, wcielający się w niesłusznie oskarżonego Jamie Foxx nie ma do zaoferowania nic poza zbolałą miną. Z kolei Rafe Spall po raz kolejny gra urzędasa z klapkami na oczach i z występu na występ jest w tej roli coraz bardziej irytujący.

"Tylko sprawiedliwość" nie jest złą produkcją. To dzieło na "niedzielne popołudnie", przyzwoite i łatwo przyswajalne. Jednak w momencie, gdy w Stanach Zjednoczonych od tygodni mają miejsce protesty na tle rasowym, trudno nie odbierać filmu Crettona jako głosu z poprzedniej epoki.

6/10

"Tylko sprawiedliwość" ("Just Mercy"), reż. Destin Daniel Cretton, USA 2019, dystrybucja: Warner Bros. Entertainment Polska, premiera kinowa: 26 czerwca 2020 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tylko sprawiedliwość
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama