Do trzech trolli sztuka? Niestety nie tym razem, bo najnowsza część popularnej animowanej serii to klasyczne odcinanie kuponów od wcześniejszego sukcesu. Wracamy co prawda do lubianych bohaterów, a nasze zmysły od pierwszych scen zaatakowane zostają istną feerią intensywnych kolorów oraz kolejnymi muzycznymi numerami. Wszystko się świeci, błyszczy, miga, ale wartościowej fabuły jest tu niestety jak na lekarstwo. Można jednak było podejrzewać, że skoro opowiada się o boysbandzie, to najpewniej wiele dobrego z tego nie wyniknie.
Wydaje się, że sympatyczne skądinąd tytułowe stwory mogłyby robić wszystko, ale uparły się, by akurat śpiewać. No trudno, talentów ponoć się nie wybiera. Efektem tego był złożony z trollich braci zespół BroZone, po którym jednak w najnowszej części zostały jedynie mgliste wspomnienia. Jak się okazuje, wybujałe ego to nie tylko przywara ludzi, ale najwyraźniej również trolli, co spowodowało, że po jednym z nieudanych koncertów każdy z bohaterów postanowił pójść w swoją stronę. I co więcej nie utrzymywał specjalnego kontaktu z resztą rodziny.
Reżyser trzeciej części Walt Dohrn musiał dokonać jakiegoś wyboru i zdecydował podążyć za najmłodszym (a tym samym najmniej zepsutym) z braci, czyli Mrukiem. Ale skoro już w tytule animacji widnieje liczba mnoga - "Trolle", nietrudno się domyślić, że czeka nas coś w rodzaju rodzinnego pojednania. I tak się w istocie staje, a pretekstem do tego jest krzywda jaka dzieje się jednemu z braci, którego talent w niecny sposób wykorzystywany jest przez żądny sławy oraz popularności muzyczny duet - Velvet i Veneera.
Ten krótki zarys fabularny pokazuje, że obok muzyki, której moim zdaniem jest w tym filmie zdecydowanie za dużo, znajdzie się także miejsce na elementy komediowe oraz familijne. Żelazna klasyka kina dla młodego widza. I nic w tym złego pod warunkiem, że będzie za tym kryła się wartościowa, czy to pod kątem emocjonalnym czy edukacyjnym, treść. A ta w trzeciej części "Trolli" niemal całkowicie przesłonięta jest przez oddziałujące na nasze zmysły efekty. Nie dość, że na dłuższą metę jest to trochę męczące, to można odnieść wrażenie, że ogląda się jedną, przydługą nieco reklamę.
Pierwsza część animowanej trylogii, w którą zaangażowani są między innymi Anna Kendrick i Justin Timberlake, była urocza, a w dodatku całkiem niegłupia. Tym razem wartości, do jakich ten film aspiruje, by opowiadać, zeszły, mam wrażenie, na dalszy plan. Wydaje mi się, że nie tak powinny być ustawione priorytety w kinie adresowanym do młodych odbiorców.
Skoro zatem "Trolle 3" niespecjalnie czegoś uczą, to czy chociaż bawią? Żeby oddać sprawiedliwość, trzeba powiedzieć że "były momenty" - jakby rzekł komentator typowego meczu polskiej reprezentacji w piłce nożnej. Tyle że tego najzabawniejszego w rodzimej wersji językowej (film jest dubbingowany), nawiązującego zresztą do naszego sportu narodowego i pamiętnego wykonania hymnu przez Edytę Górniak, dzieci pewnie nie zrozumieją. Remedium na wszelkie problemy, według bohaterów filmu Walt Dohrna, ma być idealna harmonia. Szkoda, że tutaj niestety jej zabrakło.
5/10