"Triszna. Pragnienie miłości": Love story z filozofią w tle
Triszna, uboga dziewczyna z indyjskiej prowincji, rozpoczyna pracę w hotelu dzięki wsparciu syna właściciela luksusowego obiektu. Młodzi zakochują się w sobie. Tak rozpoczyna się ich tragiczna miłosna historia zatopiona w filozofii wschodu, pięknie sfotografowana, choć słabo zagrana.
Trudno odmówić Michaelowi Winterbottomowi twórczej różnorodności - a to zaproponuje kino noir ("Morderca we mnie"), bądź muzyczny film erotyczny ("9 songs"), lub stworzy polityczny manifest ("Droga do Guantanamo"). Pomysł, by akcję klasycznej już XIX-wiecznej powieści Thomasa Hardy'ego "Tess d'Urberville. Historia kobiety czystej" przenieść z wiktoriańskiej Anglii do współczesnych Indii wydaje się niezwykle błyskotliwy (to zresztą kolejna przygoda Winterbottoma z tym autorem).
Podobnie interesujący jest sam sposób adaptacji i wplecenia w literacką historię elementów filozofii wschodu. Zawiedli jednak aktorzy, a zwłaszcza znana ze "Slumdog. Milioner z ulicy" Freida Pinto. Aktorka urocza, o bezsprzecznie pociągającej i egzotycznej urodzie, ale bez większego talentu i o małej skali aktorskiej ekspresji. Na tak trudnej emocjonalnie roli, jaką jest postać Triszny/Tess, po prostu poległa.
Tym większa szkoda, że - jak w efekcie domina - posypały się pozostałe postacie. Przede wszystkim słabo wypada główny męski protagonista, Jay, grany przez bardzo dobrego brytyjskiego aktora Riz Ahmeda (znany z "Czterech lwóch"). Postać Jay'a łączy w sobie dwóch bohaterów powieści Hardy'ego - Aleca i Angela. Dla aktora zadanie ciekawe: wygrać dwa odmienne męskie charaktery, zmysłowość, cielesność, wrażliwość, a zarazem psychiczną i fizyczną przemoc. Riz Ahmed robi, co może, lecz bez odpowiedniej aktorki w tym miłosnym duecie, jego wysiłek nie przynosi specjalnego efektu.
W ten sposób miłosna historia, a przede wszystkim rozwój wzajemnych relacji i zależności między parą bohaterów są niekiedy niezrozumiałe, nawet jeśli wpleciemy w nie kontekst społecznych podziałów i wschodnią filozofię. A subtelne ukazanie tych dwóch elementów Winterbottomowi rzeczywiście się udaje. Znany z wcześniejszych filmów Brytyjczyka operator Marcel Zyskind skutecznie balansuje na granicy wyidealizowanych obrazków z magicznych Indii, jakim niedawno karmił nas na przykład John Madden w "Hotelu Marigold", a szokującymi zdjęciami biedy i brudu, jakie znaleźć można w prasowych reportażach. Umiejętność Winterbottoma do wychwytywania szczegółów i zdolność społecznej obserwacji widać zwłaszcza w sekwencji rozgrywającej się w Bombaju.
Winterbottom sentymentalno-melodramatyczne tony stara się subtelnie równoważyć nawiązaniami do wschodniej filozofii, w której tytułowe pojęcie "triszna" (pragnienie) odgrywa kluczowe znaczenie. Pożądanie, próba zaspokojenia pragnień wprowadza dysharmonię, bowiem rodzić może cierpienie. Pragnień można się wyzbyć (by osiągnąć stan nirwany) lub je celebrować. Obie drogi powinny prowadzić do szczęścia. Najciekawszym elementem filmu Winterbottoma okazuje się końcowe przejście od melodramatycznej historii miłosnej z zarysowanymi podziałami społecznymi w tle do pięknie sfotografowanej wykładni (zapewne niezwykle uproszczonej dla znawców) filozofii wschodu.
5/10
---------------------------------------------------------------------------------------
"Triszna. Pragnienie miłości", reż. Michael Winterbottom, Wielka Brytania 2011, dystrybutor: Against Gravity, premiera kinowa 8 marca 2013 roku.
---------------------------------------------------------------------------------------
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!