Reklama

To ja, wiedźmin

"Łowca trolli" ("Trolljegeren"), reż. André Ovredal, Norwegia 2010, dystrybutor Rebel Rebel, premiera kinowa 23 grudnia 2011 roku.

Służba nie drużba. Nasz świat kręci się, ponieważ u jego zarania ludzie podzielili się obowiązkami: jedni gaszą pożary, drudzy pieką chleb, trzeci piszą recenzje filmowe, a czwarci zabijają trolle.

Hans, żyjący na norweskim odludziu mężczyzna w średnim wieku, mógłby potwierdzić, że to ostatnie zajęcie nie należy do najłatwiejszych. Chociaż to pewna i usankcjonowana przez rząd posadka, to wciąż ryzykuje się życiem i nie dostaje się pieniędzy za nadgodziny. Chcąc pokazać całemu światu, jak parszywy jest los wiedźmina, Hans zgodził się wystąpić w kręconym przez grupę studentów filmie dokumentalnym. Ich wspólna wyprawa skończyła się jednak zniknięciem całej ekipy, ale szczęśliwie tajemniczy "życzliwy" przesłał zarejestrowany materiał do norweskiej telewizji. Został on tam odpowiednio zmontowany i ostatecznie trafił do kin pod tytułem "Łowca trolli".

Reklama

Nie z nami te numery. Konwencja przerażającego "found footage" - zapoczątkowana przez "Cannibal Holocaust", rozsławiona przez "Blair Witch Project" i do cna wyeksploatowana przez takie tytuły jak "Paranormal Activity", "[Rec]" czy "Projekt Monster" - stała się już stałym elementem filmowej konwencji i nikt, kto potrafi bez zająknięcia policzyć do dziesięciu, nie uwierzy już w prawdziwość kolejnych "taśm prawdy".

André Řvredal, reżyser "Łowcy trolli", zdaje sobie z tego doskonale sprawę i dlatego popchnął całą formułę na poziom samoświadomości: nakręcił pastisz.

Jeśli pierwsze sceny, w których młodzi dokumentaliści oglądają tajemnicze odciski łap na poboczu autostrady i śledzą dziwnie pachnącego Hansa, jeszcze nie zapowiadają żartu, to twórcy po jakiejś pół godziny kładą wszystkie karty na stół. Trolle piją krew chrześcijan, przez co nikt, kto wierzy w Boga nie powinien iść na polowanie; innym przysmakiem tych potworów są kamienie, więc najlepiej jest złapać je, kładąc głaz pośrodku gigantycznych sideł; po udanej akcji rząd podrzuca natomiast na miejsce zwłoki niedźwiedzi, które kradnie z zoo zmyślny Polak imieniem Piotr.

Quasi-dokumentalna formuła pozwala z pełną mocą dokonać tego, co próbowano zrobić przez ostatnie kilka dekad w fantastyce: wytłumaczyć niewytłumaczalne, umieścić nadnaturalne stworzenia w łańcuchu pokarmowym i ewolucyjnym. Hans, ubrany w "północny" sweterek i palący papierosa za papierosem, opowiada o sposobach rozmnażania się trolli, a lekarka o miękkim sercu ze łzami w oczach mówi do kamery, że powinno się zabijać te zwierzęta w bardziej humanitarny sposób.

Niewiele tu grozy, ale za to sporo frajdy z uczestnictwa w jednym wielkim psikusie, a sceny samochodowej gonitwy za olbrzymem lub ukrywania się w jaskini pełnej pierdzących bestii mają w sobie ten sam łobuzerski urok, co najlepsze filmy Joe Dantego. Słowem, mnóstwo zabawy za niewielkie pieniądze - i pomyśleć tylko, że takie kino rozrywkowe mogłoby powstawać również w Polsce.

Proszę sobie to wyobrazić: prześmiewcze mockumentary o grupie studentów filmoznawstwa, którzy poszukując kierowcy legendarnej czarnej wołgi, sprzymierzają się z policjantem-renegatem wyrzuconym z drogówki, plądrują akademiki w poszukiwaniu poszlak i o konszachty z ciemnymi siłami podejrzewają nawet panie z dziekanatu. Proszę sobie to wyobrazić, a potem pomyśleć, że jeśli chodzi o odkrywanie wielkich i ekscytujących tajemnic, to polskie kino może nam w święta zaoferować tylko "Pokaż kotku, co masz w środku".

7,5/10


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: to ja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy