"Tini: Nowe życie Violetty" [recenzja]: Argentyńska telenowela dla młodzieży

Martina Stoessel: Kiedyś Violetta, dzis Tini /materiały dystrybutora

Możliwe, że nastolatkowie odliczali dni do daty premiery tego filmu, bo szaleństwo na punkcie argentyńskiego serialu "Violetta" osiągnęło niewyobrażalne rozmiary.

Serial opowiada o losach dziewczyny, która nie zdaje sobie sprawy, że ma talent do śpiewania, ale z czasem go odkrywa i robi wielką karierę. Pierwsze dwa sezony zostały sprzedane do 30 krajów w Ameryce Łacińskiej, Europie i na Bliskim Wschodzie. Odtwórczyni głównej roli Martina Stoessel dzięki roli w serialu zdobyła popularność, która przełożyła się na nagranie płyty, a teraz występ w pełnometrażowym filmie. Można więc powiedzieć, że Martina żyje życiem Violetty.

Główna bohaterka filmu "Tini: Nowe życie Violetty" symbolicznie opuszcza serialowy świat i zaczyna tytułowe nowe życie. Zmęczona długą trasą koncertową zrywa kontrakt płytowy i postanawia zakończyć karierę. Przysłowiową czarę goryczy przeleje fakt rzekomego romansu jej ukochanego Leona z inną. Jak przystało na fabułę telenoweli, ale i niejednej komedii romantycznej, sprawa jest wydumana, ale pozostaje nierozwiązana. Violetta postanawia - jak sama mówi - poszukać siebie na nowo i wyjeżdża do Włoch. Tam w przepięknych okolicznościach przyrody (co nie pozostaje bez wpływu na odbiór filmu) relaksuje się, tańczy i na nowo odnajduje radość życia i śpiewania. Brzmi romantycznie? I jest. Mamy mężczyznę na koniu, śpiewanie nad basenem w duecie, a nawet w otoczeniu starożytnych ruin. To wszystko jest piękne i bardzo romantyczne, aż robi się mdło. Po wyjściu z kina nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ta fabuła, postaci, dialogi i scenki przypominają mi argentyńską telenowelę.

Reklama

W tym romantycznym świecie dobro zawsze zwycięża, a zło zostaje ukarane. Wszyscy bohaterowie są piękni, młodzi, świetnie ubrani. Prawie każdy tańczy, śpiewa, recytuje. Wszyscy się uśmiechają (ale tak naprawdę szeroko), a główna bohaterka jest bez skazy. Trudno mieć żal do młodzieży, że taki świat im się podoba, bo jest jak fast food - szybki i dobrze smakuje! Żal można mieć do twórców, że nie pokusili się o stworzenie czegoś więcej, ale rozumiem też, że chcieli zachować charakter serialu, do którego nawiązują. To wszystko sprawia, że film "Tini: Nowe życie Violetty" jest nierzeczywistą bajką, w którą bardzo trudno uwierzyć.

Technicznie film nie jest zły. Operator postarał się, by słoneczna włoska kraina wyglądała zjawiskowo, co pomaga nam wczuć się w opowieść i nie można powiedzieć, że te letnie widoki nam się nie podobają. Choreografie taneczne i piosenki w wykonaniu młodych aktorów ze stajni Disneya również robią wrażenie, zdecydowanie lepsze niż "śpiewanie" w filmowym musicalu "Mamma Mia". Zupełnie niepotrzebnie to wszystko zostało skąpane w niezliczonej ilości pretensjonalności - dlatego cały film bardziej bawi niż wzrusza i nie jest to zamierzony zabieg.

Jako film, na który miałabym wybrać się do kina, "Tini: Nowe życie Violetty" oceniam na słabe 4, ale ten niezwykły fenomen, jaki ma miejsce wokół postaci Violetty, nie da się ująć w żadnej skali. Niezależnie od mojej opinii fani serialowej Violetty i tak pójdą do kina.

4/10

"Tini: Nowe życie Violetty" [Tini: El gran cambio de Violetta], reż.  Juan Pablo Buscarini, Argentyna, Włochy, Hiszpania 2016, dystrybutor: Disney, premiera kinowa: 1 lipca 2016

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy