"Thelma" [recenzja]: Siostra Carrie

Kaya Wilkins i Eili Harboe w filmie "Thelma" /Gutek Film /materiały dystrybutora

"Thelma" jest siostrą "Carrie". Podobnie jak klasyczny horror Briana De Palmy, film Joachima Triera opowiada o posiadającej parapsychiczne zdolności dziewczynie, dla której młodość przebiega trochę bardziej burzliwie niż w przypadku innych ludzi.

Prolog przynosi echa baśni o Królewnie Śnieżce: oto ojciec prowadzi malutką Thelmę przez zamarznięte jezioro do lasu, aby dokonać na niej egzekucji. Kiedy dziecko zaczyna obserwować zbłąkaną sarenkę, unosi strzelbę, ale nie potrafi pociągnąć za spust. Nie jest aż tak zdeterminowanym i bezwzględnym człowiekiem. 

Przeskok w czasie: ocalona Thelma (Eili Harboe) jest już studentką. W uczelnianym środowisku pozostaje outsiderką, zarówno z powodu swojej nieśmiałości, jak i zasad, które wpoili jej religijni rodzice; przecież na imprezach pełno jest grzesznych pokus. Ostatecznie jednak jej wstrzemięźliwość przegrywa starcie z gówniarską dzikością serca. Jedna transgresja pociąga za sobą kolejną. Pierwsza wizyta w knajpie, pierwszy łyk alkoholu. Pierwsza erotyczna relacja, podwójnie problematyczna, bo lesbijska. W międzyczasie w dziewczynie zaczynają budzić się potężne moce, te same, z powodu których - jak nietrudno się domyślić - wiele lat wcześniej ojciec chciał pozbawić ją życia.

Reklama

Metafora jest czytelna: bunt przeciwko narzuconym wartościom znajduje swoje odzwierciedlenie w odkrywaniu nadludzkiego i prawdopodobnie bezbożnego potencjału. "Thelma" byłaby miałką przypowiastką o dumnym zrywaniu okowów i stawaniu się samodzielną jednostką, gdyby nie to, że zdolności bohaterki potrafią być destrukcyjne i służą przede wszystkim realizacji skrajnie egoistycznych pragnień. Trier zdaje się zadawać pytanie: czy podążanie za głosem swojej natury wbrew wszelkim regułom jest zawsze czymś pozytywnym? Naznaczona moralnym niepokojem historia prowadzi do imponująco ambiwalentnego finału, będącego czymś w rodzaju łże-happy endu. 

Brzmi to intrygująco, ale prezentuje się znacznie gorzej. Całość utrzymana jest w duchu ślamazarnego i wystudzonego emocjonalnie kina arthouse'owego. To niekoniecznie najlepsza konwencja do opowiadania o hormonalnych turbulencjach i przekleństwach supermocy, a na pewno nie wtedy, kiedy robi to Trier. Norweski reżyser uparcie stara się roztrwonić cały dramaturgiczny potencjał scenariusza, zupełnie jakby właśnie od tego zależało dobre samopoczucie widzów; cóż, jest dokładnie na odwrót.

"Thelma" nie angażuje jako "coming of age movie" i tym bardziej nie straszy jako thriller. Seans zostawia po sobie nie tylko rozczarowanie, ale i pewną konsternację. Trudno uwierzyć, że film o perypetiach młodocianej wiedźmy może być aż tak nudny.

4,5/10

"Thelma", reż. Joachim Trier, Szwecja, Norwegia, Francja, Dania 2017, dystrybutor: Gutek Film, premiera kinowa: 8 czerwca 2018

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Thelma
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy