​"Teściowie": Rzeź [recenzja]

Marcin Dorociński i Maja Ostaszewska w filmie "Teściowie" /Michał Chojnacki /materiały prasowe

"Teściowie" to dramat rozpisany na cztery głosy. Niby postaci jest więcej, ale tak naprawdę liczy się tylko kwartet protagonistów. Mogli wyjść z tego drudzy "(Nie)znajomi", którym nie przeszkadzało zamknięcie szóstki bohaterów w jednym pokoju. Tutaj pole do popisu jest jeszcze szersze, reżyserskiej inwencji też więcej, nawet patrząc tylko na imponujące otwarcie. Tylko emocji o wiele mniej.

Trwają ostatnie przygotowania do wesela syna Małgorzaty (Maja Ostaszewska) i Andrzeja (Marcin Dorociński) oraz córki Wandy (Izabela Kuna) i Tadeusza (Adam Woronowicz). Niestety, tak się niefortunnie składa, że pan młody porzucił swoją wybrankę przed ołtarzem. Tymczasem goście zaproszeni, wszystko opłacone, jedzenie gotowe - trzeba się mimo wszystko bawić. Rodzice niedoszłych małżonków mają problem, by przejść obok zaistniałej sytuacji obojętnie. Od słowa do słowa ich spotkanie zaognia się, a na jaw wychodzą skrywane uprzedzenia i urazy.

Reklama

Punkt wyjścia bardzo przypomina sztukę "Bóg mordu" i jej filmową adaptację, czyli "Rzeź" Romana Polańskiego. Oto konfrontują się ze sobą dwie pary, prezentujące zupełnie różne przekonania i systemy wartości. Obie uważają, że racja jest po ich stronie, a nawet jeśli nie, to na pewno jest, cytując klasyka, "mojsza niż twojsza". Oczywiście im dalej w las, tym więcej wyjdzie hipokryzji, stereotypów i obłudy - także między samymi małżonkami.

Film Kuby Michalczuka zaczyna się intrygującym mastershotem, podczas którego przez kilka minut bohaterowie Ostaszewskiej i Dorocińskiego starają się ogarnąć imprezę oraz wciąż buzujące w nich emocje. Otwarcie jest technicznie bezbłędne, a aktorzy w mistrzowski sposób wystrzeliwują kolejne kwestie i jednocześnie tańczą dookoła statystów - obsługi sali balowej. Wszystko robi jak najlepsze wrażenie - praca kamery, choreografia, scenariusz. Niestety, wraz z pierwszym cięciem montażowym sporo kwestii siada.

Tempo znacznie spowalnia, gdy reżyser zaczyna skakać między starającymi się powstrzymać nerwy małżeństwami i scenkami rodzajowymi z wesela - jakieś bzdurne gierki, ktoś narzeka na muzykę, kto inny obgaduje gospodarzy, a jeszcze dalej chłop słyszy od żony, że ma nie chlać. Wypada to niezbyt zabawnie, a w dodatku odwraca uwagę od największego atutu "Teściów", czyli czwórki głównych aktorów. Chociaż ich postaci są rysowane grubą kreską, każdy potrafi wykrzesać ze swojego bohatera nieco więcej, niż wydawałoby się to możliwe po samym tekście. Szczególnie rozkoszny jest Woronowicz jako zdominowany przez żonę, prostoduszny ojciec trzech córek.

Z każdą minutą konflikt rozwadnia się, a emocji jest coraz mniej, mimo że aktorzy w finale niemal wrzeszczą. Następująca wtedy erupcja przemocy nie przynosi żadnego oczyszczenia lub satysfakcji, Wydaje się raczej sposobem na nagłe i efektowne zwieńczenie fabuły. Co z tego, że bez większego sensu i głębszej myśli. Bo o czym właściwie są "Teściowie"? O starciu dwóch wizji życia? Spotkaniu Polski A z Polską B? Nie. Koniec końców to film o trójce okropnych ludzi i jednym poczciwcu, który się gdzieś tam obok nich zaplątał.

5/10

"Teściowie", reż. Kuba Michalczuk, Polska 2021, dystrybucja: Next Film, premiera kinowa: 10 września 2021 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Teściowie (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy