"Nigdy się nie nauczą" - narzeka w nowym "Terminatorze" Sarah Connor (Linda Hamilton), gdy dowiaduje się o stworzeniu kolejnej sztucznej inteligencji, która w przyszłości wyda wojnę ludzkości. Jej westchnienie wydaje się adekwatne do jakości kolejnych sequeli genialnej dylogii Jamesa Camerona. Chociaż każdy okazał się zawodem, i tak powstają kolejne. Mimo że "Mroczne przeznaczenie" jest najlepsze spośród kontynuacji "Dnia sądu", to nawet przez chwilę nie zbliża się do poziomu dwóch pierwszych części serii.
W filmie Tima Millera historia idzie sprawdzonym schematem. Z przyszłości przybywa zabójczy Rev-9 (Gabriel Luna) z misją zabicia Dani Ramos (Natalia Reyes). Ludzki ruch oporu wysyła za nim wzmocnioną mechanicznymi wszczepami Grace (Mackenzie Davis), która ma go powstrzymać za wszelką cenę. Wkrótce pomocy użyczają jej ukrywająca się przed wymiarem sprawiedliwości Sarah Connor oraz niespodziewany sojusznik w postaci podstarzałego T-800 (Arnold Schwarzenegger).
Film rozpoczyna się bardzo zaskakującą sceną, która jednoznacznie odcina "Mroczne przeznaczenie" od walki ze Skynetem w dwóch poprzednich częściach i zapowiada nowe otwarcie. Niestety, w dalszej części filmu nie ma już żadnych rewolucjii. Chociaż od premiery "Dnia sądu" minęło prawie trzydzieści lat, a świat znacznie zmienił się w tym czasie, szkielet fabuły "Terminatora" pozostaje ten sam. Niby maszyny są teraz wszędzie (dosyć oczywiste wstawki o zastępowaniu przez nie pracowników fabryk lub inwigilacji), ale przecież chodzi o bezduszne i niezniszczalne zło goniące za grupą bohaterów.
"Mroczne przeznaczenie" przetwarza wiele wątków fabularnych z poprzednich części serii - najczęściej z gorszym skutkiem. Grace przegrywa porównania z Kyle'em Reese'em i T-800 z "Dnia sądu", a jej relacja z Dani nie umywa się do tej, którą nastoletni John Connor zbudował z ochraniającą go maszyną. Także sama dziewczyna, która stała się celem Rev-9, okazuje się wyjątkowo nijaka. Autorzy ukrywają przed nami powód wydania na nią wyroku śmierci, ale powiedzmy sobie szczerze - schematy muszą zostać zachowane, więc chyba nikogo nie zdziwi jej rola w wojennej przyszłości. Paradoksalnie najbardziej udanym debiutantem w serii okazuje się Rev-9 - szczególnie gdy grający go Luna pozwala sobie na lodowate uśmieszki lub imitację zachowania prawdziwych ludzi.
Nie do końca sprawdzają się także powracający bohaterowie. Hamilton ponownie sprawdza się jako zgorzkniała wojowniczka, która swoje w życiu przeżyła, ale nie rekompensuje to jej aktorskich braków. Te widoczne są szczególnie w drugiej części filmu, gdy Sarah musi okazać jakieś uczucia. Ze Schwarzeneggerem jest inny problem. Nie chcę zdradzać szczegółów fabuły, ale zaznaczę, że stary Terminator to jedyna postać, przy której twórcy pozwolili sobie na jakąkolwiek przewrotność. Niestety, strzelili sobie w stopę, ponieważ bohater Arnolda wydaje się jakby wyciągnięty z innego filmu.
Sedno nowego "Terminatora" powinny stanowić sceny akcji. Miller udowodnił w "Deadpoolu", że potrafi kręcić dynamiczne pojedynki. O ile pierwsze starcia z Rev-9 - rajd na autostradzie oraz ucieczka z aresztu - wypadają efektownie, to później cała energia gdzieś znika. Film kończy przydługa walka rozgrywająca się dosłownie na ziemi, w wodzie i powietrzu, podczas której nocna aura stara się ukryć niedostatki CGI.
Ostatecznie na niewiele zdało się zaangażowanie do produkcji samego Camerona i zupełne odcięcie się od poprzednich nieudanych sequeli. "Mroczne przeznaczenie" ma fajne momenty, ale ani razu nie wywołało takich emocji, jak pierwsza i druga część - nawet oglądane po raz enty. Liczę, że "Terminatory" doczekają się kiedyś godnej kontynuacji, jak swego czasu "Łowca androidów". Niestety, film Millera takową nie jest.
5/10
"Terminator: Mroczne przeznaczenie" (Terminator: Dark Fate), reż. Tim Miller, USA 2019, dystrybucja: Imperial - Cinepix, premiera kinowa: 8 listopada 2019