Anne Ernaux pisała w "Bliskich": "żadnej poetyckości we wspomnieniach, ani śladu triumfującego szyderstwa" (tłum. Agata Kozak). Credo Ernaux mogłoby stać się również mottem Lydii Tár, tytułowej bohaterki najnowszego filmu Todda Fielda.
Kilka dni temu rozmawiałem z wybitnym polskim aktorem. Mówił mi, że każdy genialny artysta musi być potworem. "Rozumiesz to? Nie da się i grzecznie, i dobrze, i miło. To są flaki, to są bebechy, czy jak to nazwać. Nie uda się inaczej" - usłyszałem. Nie wiem, czy miał rację, szukam w pamięci i znajduję jednak nazwiska, którym się udawało, czy raczej byli predestynowani do tego, żeby we wspomnieniu pisać o nich również: dobrzy ludzie. Tyle tylko, że to nie jest wartość sama w sobie. To jest oczywista wartość dla macierzyństwa, ojcostwa, posługi duchowej, ale już dla artysty, dla sztuki - niekoniecznie.
W filmie Fielda utytułowana kompozytorka Lydia Tár w interpretacji Cate Blanchett to właśnie taki przypadek. Zły dobry człowiek. Jeżeli dedukuje, to jest dedukcja kogoś, kto ma świadomość własnej wyjątkowości. Nie zaprzecza, nie zniża się do przeciętnej, nawet kokieteryjnie. Otwierająca film, znakomita scena wywiadu dziennikarza "New Yorkera" z Lydią jest najlepszym przykładem obrony tej tezy. Pewność siebie, własnych racji, uśmiech, błysk.
Cate Blanchett wspominała w wywiadach, że pracując nad postacią Lydii, nie szukała inspiracji w jednej osobie czy w konkretnym artyście. Oglądała dyrygentów, noblistów, artystów wizualnych, muzyków rockowych. Tár jest sumą wielkich neurotyków, egocentryków, darczyńców kultury. Sumą wszystkich strachów.
Lydia Tár: pierwsza w historii dyrygentka największej orkiestry w Niemczech, równie podziwiana jako kompozytorka (autorka muzyki oryginalnej do filmu, Hildur Guðnadóttir, podobnie jak było w "Jokerze", udowadnia, że absurdalnie zmaskulinizowana profesja kompozytorów muzyki filmowej była nieporozumieniem). Myślimy sobie: tak wygląda kobieta spełniona. Tak wygląda artystka, która osiągnęła wszystko, ale mająca apetyt na więcej. Ani słowa o urlopie, wakacjach, emeryturze. Lydia Tár taka właśnie jest.
Od kina, od sytuacji filmowej, oczekujemy, żeby tego rodzaju uwertura znamionowała przełom. Jest świetnie, w związku z tym coś się wydarzy. Coś przełomowego. Kino, tak czujemy, powinno zaskakiwać, podobać się albo nie, ale sprawiać, żeby ekranowe dzianie się, na swój dosyć perfidny sposób, zgadzało się z odbiorczymi oczekiwaniami. Niech się wreszcie coś tej kobiecie wydarzy, jakiś wstrząs.
Oglądamy bowiem kilka kluczowych miesięcy z życia Lydii. Nie ma chwili spokoju, kursuje między Nowym Jorkiem a Berlinem. Z berlińską orkiestrą przygotowuje koncert Mahlera, kończy własny utwór, pracuje nad autobiografią. Wszystko jak w zegarku, przemyślane, akuratne. Jest utalentowana, piękna, mieszka z córką, z partnerką, z udanym życiem osobistym, z zawrotną karierą. I jeszcze gra ją Blanchett. Łatwo ją osądzić, łatwo znienawidzić. Niech coś się z tym stanie.
I staje się. Todd Field, jeden z najciekawszych reżyserów amerykańskich, autor "Za drzwiami sypialni" i "Małych dzieci", którego milczenie - od ostatniego dużego filmu milczał przez lat szesnaście - jest równie ciekawe, jak momenty kiedy pojawia na planie filmowym, wychodzi naprzeciwko tego rodzaju oczekiwaniom. Jedno wydarzenie z przeszłości Lydii, jej relacja z przeszłości, zaburza rozogniony spokój Tár. Konsekwencje będą jednak o wiele poważniejsze. Kara za sukces, poniżenie za wywyższenie, kłopoty za nieskomplikowanie, a wszystko pokazane w stylu mistrzowskim.
Zagadkowy film. Sama Blanchett nazwała go celnie "medytacją nad władzą, która nie ma płci". Te dwa słowa, dwa określenia: medytacja i władza, to jest sedno. Lydia Tár staje się ofiarą, ale bywa także oprawcą. Poniżony glejt genialnego artysty wchodzi w sukurs rozgrywki Fielda z polityką "kultury unieważniania" - "cancel culture". Bez stuprocentowych dowodów, bez dania prawa do obrony, strąca się ikony z pomników. Bywa że przewina jest tak wyzywająca, że nie ma sensu z tym polemizować, jest przecież i tak, że wina wydaje się przezroczysta. A dowodów brak.
Chociaż postać Lydii jest fikcyjna, Todd Field, również jako autor scenariusza, mocno popracował nad researchem. Zgadzają się miejsca, nazwiska, wykonawcy. Zgadza się przede wszystkim kontekst kulturowy. Akcja filmu rozgrywa się współcześnie: jesteśmy po pandemii, po przewrocie emancypacyjnym. Tak jednak o #metoo mało kto opowiadał, nie tylko w kinie zresztą. Reżyser razem z fenomenalnie grającą Blanchett podrzucają sugestie, ale ich nie egzekwują. Większe znaczenie mają tutaj nieco przefasonowane sceny oniryczne, sceny snów Lydii Tár, niż ewidentne dowody winy. Złożona z widzów filmu ława przysięgłych, przysięga raczej na słowo honoru.
Field medytuje nad władzą. Medytuje, nie oskarża. Przygląda się, nie feruje wyroków. Tár jest przykra w kontaktach osobistych, trudna w relacji partnerskiej, zarozumiała i opryskliwa; obraża, bo czuje, że ma do tego prawo; patrzy z góry, bo czuje się lepsza. Nagrody, splendory, grono posłusznych asystentów i wielbicieli utwierdzają ją w tym. Ta sama Tár jest jednak człowiekiem opętanym sztuką, pracą, komponowaniem, dyrygowaniem. Tylko to ma w zasadzie dla niej sens. Życie prywatne, macierzyństwo nawet, wszystko dla sztuki.
Czy to ją usprawiedliwia? Czy sprawia, że lubimy ją bardziej? Nie, nie o lubienie chodzi, może zatem o zrozumienie? I Todd Field absolutnie nie przesądza, co się wydarzy, jakie reakcje odbiorcze są dla niego ważne. Akceptacja versus potępienie. Każdy ocenia inaczej. Nawet jednak potępiający powinien zrozumieć racje bohaterki. Tak ją prowadzi Blanchett (dla której specjalnie ten film został napisany), tak aranżuje sytuacje Field, żeby nikt nie miał wątpliwości, że bohaterka żyła na swój sposób niczym "V Symfonia" Mahlera, do której wykonania się przygotowuje. Góra, dół - melodia ucieka, gubi się w tunelu szumów, dźwięków przetrąconych, zachowań niemoralnych i dyskusyjnych, a jednak w finale broni się sama kompozycja. Nie człowiek. Nic już nie przeszkadza, nikt nam nie przeszkadza. Słyszymy, słuchamy. Nie ma persony, jest utwór. Ernaux pisała: "Białość uczuć. Neutralność, co najwyżej zachmurzona".
9/10
"Tár", reż. Todd Field, USA 2023, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 24 lutego 2023 roku.