Reklama

"Tancerka" [recenzja]: Wizjonerka

Była nazywana "kobietą motylem" i "wróżką światła". Pojawiła się nagle, znikąd i wywróciła do góry nogami koncept spektaklu. W jej przypadku taniec nareszcie stał się tworzywem, które przestało spełniać jedynie funkcję rozrywkowe. Taniec miał być wszystkim - nie można było od niego uciec.

Była nazywana "kobietą motylem" i "wróżką światła". Pojawiła się nagle, znikąd i wywróciła do góry nogami koncept spektaklu. W jej przypadku taniec nareszcie stał się tworzywem, które przestało spełniać jedynie funkcję rozrywkowe. Taniec miał być wszystkim - nie można było od niego uciec.
Kadr z filmu "Tancerka" /materiały prasowe

"Tancerka" w reżyserii debiutantki Stephanie Di Gusto to filmowa biografia - hołd złożony jednej z ikon tańca współczesnego, Loie Fuller. Niestety niewiele osób pamięta nazwisko tej interdyscyplinarnej artystki wizualnej - muzy Belle Epoque. Z drugiej strony jednak spora część publiczności kojarzy krótki film niemy z kobietą w gigantycznej jedwabnej szacie, której taniec przypomina rozkwitający kwiat albo motyla. Tą tajemniczą kobietą była właśnie Fuller.

W filmie Di Gusto poznajemy Lois (zmysłowa Soko) na samym początku jej artystycznych poszukiwań. Przestrzeń, która ją otacza to przede wszystkim rodeo, knajpy pełne pijanych mężczyzn i leśna kryjówka, w której przebywa razem z ojcem. Młoda, zbuntowana kobieta szuka inspiracji w naturze, prowadzi pamiętnik, namiętnie czyta Oscara Wilda. Kiedy jej ojciec zostaje zamordowany przez bandę złoczyńców, Lois wyrusza do matki, do Nowego Jorku. Wraca niczym córka marnotrawna do swojej rodzicielki, która jest mocno zaangażowana w Ligę walki z alkoholizmem. Dla tych wszystkich dam, radykalnie nastawionych do nałogów, Lois jest wcieleniem szatana. Co zresztą skończy się "nieudaną" próbą wygonienia złego ducha.

Reklama

Przebywając w Nowym Jorku, dziewczyna próbuje sprzedać swoje pomysły na show w jednym z teatrów rozrywkowych. Dostaje czas w przerwie pomiędzy innymi "przedstawieniami". Prawie nikt nie zwraca uwagi na jej spektakl. Dopiero we Francji, do której ucieknie kradnąc pieniądze bogatego arystokraty, Lois będzie w stanie zrealizować część swoich marzeń.

"Tancerka" na pierwszy rzut oka może zostać uznana za kolejną historyjkę o fascynującej postaci ze świata artystycznego II połowy XIX wieku, która wraca współcześnie w stylizowanym kostiumie i ma wywołać nostalgię. Jest w tym odrobinę prawdy, choć warto wspomnieć, że Di Gusto wraz ze swoją współscenarzystką Sarah Thibau starają się opowiedzieć historię emancypacji wizjonerki - kobiety, która próbowała tworzyć w czasach, kiedy niewiele osób było w stanie zrozumieć jej wizję. Są momenty w "Tancerce", kiedy widać, że Lois żyje tylko w swoim świecie. Nie chodzi o sam ruch, chodzi o cały koncept tego, jak ma wyglądać spektakl - konstrukcja luster, scenografia na scenie, światło, kolor, choreografia całego zespołu. W świecie tej artystki nie ma poszczególnych dyscyplin - spektakl to całość, w której taniec spełnia jedną z ról.

W kontrze do takiego podejścia w życiu Lois pojawia się Isadora Duncan (Lily-Rose Depp), która otwarcie uwodzi i jednocześnie konkuruje z Fuller. Jej propozycja to ruch bez ograniczeń i skomplikowanej struktury - poza sceną. Ten epizod wydaje się najbardziej nietrafionym wyborem narracyjnym w filmie "Tancerka". Przedstawia historię tańca jako historię tancerek, które zawsze musiały zniszczyć swoją poprzedniczkę. W XXI wieku takie interpretacje należą już do przeszłości.

Debiutancki film Stephanie Di Gusto był pokazywany w tym roku na festiwalu w Cannes w prestiżowej sekcji Un Certain Regard. Na poziomie formalnym, wbrew wizji samej Fuller, "Tancerka" to klasyczny biopik. Gdyby nie motyw umęczonego ciała wizjonerki, które staje się jej narzędziem i jednocześnie eksploatowanym źródłem spektaklu, można byłoby zachwycać się tylko odtworzonym światem Belle Epoque i magnetyczną Soko. To byłoby za mało, szczególnie w przypadku wielkiej Lois Fuller.

7/10

"Tancerka" (La danseuse), reż. Stephanie Di Gusto, Francja 2016, dystrybutor: Solopan, premiera kinowa: 23 grudnia 2016 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama