"Tajemnice Joan" [recenzja]: Nie ma się czego bać?

Kadr z filmu "Tajemnice Joan" /materiały prasowe

"Tajemnice Joan" to opowieść zainspirowana prawdziwą historią Melity Norwood, zwanej w Wielkiej Brytanii "czerwoną babcią" Dwadzieścia lat temu 87-letnia kobieta mieszkająca na przedmieściach Londynu, została zatrzymana przez brytyjską Służbę Bezpieczeństwa i oskarżona o wieloletnie szpiegostwo na rzecz Sowietów.

Trevor Nunn odkrywa historię brytyjskiej naukowiec i urzędniczki, która podczas II wojny światowej pracowała dla Związku Radzieckiego i wydała Moskwie informacje na temat rozwoju amerykańskiego programu nuklearnego. W dyskusjach widzów po filmie słyszy się jedno pytanie: czy tytułowa Joan, to bohaterka i tragiczna postać, która podjęła ryzykowny wybór w imię światowego pokoju, czy może zdrajczyni kraju, której działania były synonimem nieracjonalności? 

To historia jak z filmu szpiegowskiego. Bohaterka wraca pamięcią do czasów młodości, gdy Europa stała u progu II wojny światowej. W tamtym czasie była utalentowaną studentką fizyki na Cambridge, którą zaproszono do udziału w projekcie, w ramach którego konstruowano w Stanach Zjednoczonych pierwszą bombę atomową, ścigając się z nazistowskimi Niemcami. Na ekranie trwa więc światowy wyścig o to, kto pierwszy skonstruuje broń masowego rażenia, jednak prawdziwym przełomem w życiu bohaterki okazuje się romans z Leo - kolegą ze studiów, zagorzałym sympatykiem ideologii komunistycznej, który namawia ją do wykradnięcia ściśle tajnych wyników testów i przekazania ich stalinowskiemu reżimowi. Ta jedna decyzja wpłynie na życie zarówno jej samej, jak i milionów ludzi.

Reklama

Tytułowa bohaterka to szczególny przypadek. Z jednej strony kocha Leo, z drugiej nie zależy jej na sympatyzowaniu z komunistami, a ratowaniu świata przed groźbą kolejnej wojny. "Tajemnice Joan" zostały więc rozpięte między dwoma gatunkowymi biegunami. Jest to anachroniczny melodramat o wielkim uczuciu, które nie może się spełnić. Pozostaje więc najważniejszym wydarzeniem w biografii bohaterki, które wpłynie na całe jej późniejsze życie. Na tym poziomie film Nunna przynosi niestety rozczarowanie - wykłada się na intrydze szytej grubymi nićmi, zużytej historyjce o poświęceniu w imię pierwszej wielkiej miłości i niezgrabnie prowadzanych relacjach interpersonalnych, którym towarzyszy pośpiech w konstrukcji – zdawałoby się niezwykle istotnych - postaci drugoplanowych. Część odpowiedzialności za taki efekt ponosi postawa samej bohaterki. Kobiety zdominowanej przez mężczyzn, która staje się jedynie narzędziem w ich rękach.

Najmocniejszy, najbardziej porywający w "Tajemnicach Joan" jest zatem wątek szpiegowsko-polityczny, prowadzony gorączkowo, ale przy tym pewnie. Kapitalna próba zdefiniowania moralnych rozterek Joan, mieści się w scenach, w których twórcy dają przemówić określonym realiom historycznym i politycznym. Obraz potwornych skutków zniszczenia, jakie niosły badania nad reakcją łańcuchową, to nie przelewki. Nunn przypomina o tym dobitnymi przykładami i obrazami ze starych kronik filmowych. W wyniku zrzucenia na Hiroszimę 64 kilogramów uranu zginęło na miejscu 80 tysięcy ludzi, a tysiące kolejnych zmarło później z powodu ran choroby popromiennej. Trzy dni później około 6 kilogramów plutonu spadło na Nagasaki.

"Nie jestem szpiegiem, nie działałam przeciwko państwu. Chciałam, żeby Rosjanie byli na tym samym poziomie, co Zachód. Żeby wszyscy mieli tę samą wiedzę. Dzięki uzbrojeniu wielu państw w arsenał jądrowy, została zachowana równowaga i nikt nie wyszedł przed szereg. Tyko w ten sposób można było uniknąć koszmaru kolejnej wojny. Zobaczcie, że miałam rację: po Hiroszimie i Nagasaki do dziś nie użyto bomby atomowej" - uzasadnia Joan. Czy w ten sposób zminimalizowała ona ryzyko użycia śmiercionośnej broni przez którąkolwiek ze stron? Czy może ona i podobne jej osoby, doprowadziły do sytuacji, w której światem zaczęły rządzić dziesiątki palców wiszących nad czerwonymi, atomowymi guzikami?

Nie potrafię jednoznacznie ocenić, czy Melita Norwood mogła w pewnym momencie poczuć się jak James Bond, który ratuje świat, zapobiegając nieomal wiszącej w powietrzu trzeciej wojnie światowej, czy było to tylko jej złudzenie. Dziś jesteśmy w innym miejscu, a decyzje, które podjęła ponad 70 lat temu mogą mieć odwrotne skutki. Żyjemy w czasach rzezi starych ideałów, napięcia między światowymi mocarstwami niewiele mają wspólnego z równowagą, o którą walczyła Norwood. Fakt, że nawet na maleńkim Półwyspie Koreańskim za panowania Kim Dzong Una i jego poprzedników powstało mocarstwo atomowe, nie wygląda na polisę bezpieczeństwa współczesnego świata. Mnie napawa raczej grozą.

6/10

"Tajemnice Joan" (Red Joan), reż. Trevor Nunn, Wielka Brytania 2018, dystrybucja: Best Film, premiera kinowa: 14 czerwca 2019 roku.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tajemnice Joan
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy