"Tajemnice Bridgend" [recenzja]: Klątwa

Główni bohaterowie "Tajemnic Bridgend" /materiały dystrybutora

Seria samobójstw w małym miasteczku. Po kolei młodzi ludzie odbierają sobie życie. Nikt nie jest w stanie rozwikłać tej zagadki. Lokalna społeczność Bridgend żyje w stuporze. Nikt nic nie wie, nikt nic nie robi. W związku ze sprawą w Bridgend pojawia się nowy policjant-detektyw. Wraz z nim przyjeżdża też nastoletnia córka. Tragedia wydaje się być nieunikniona.

Scenariusz "Tajemnic Bridgend" w reżyserii Jeppe Rønde opiera się na prawdziwej historii walijskiego miasteczka, w którym od 2009 roku regularnie znajdowano ciała nastolatków-samobójców. Sprawa pozostała nierozwiązana. Próbowano szukać przyczyn tej specyficznej "klątwy" w satanizmie, tajemniczym bractwie parareligijnym i złowrogiej grupie z serwisu społecznościowego. Ewidentnie doszło do fali samobójstw, które następowały po sobie na zasadzie fascynacji samym aktem i chęcią powtórzenia - być może zaistnienia w lokalnej społeczności jako męczennicy.

Reklama

Twórcy filmu skoncentrowali się na wątkach zamkniętej grupy nastolatków, którzy porozumiewają się przez internet, używają pseudonimów i co jakiś czas spotykają się w okolicznym lesie, próbując odprawiać dziwne rytuały. Działają przede wszystkim przeciwko dorosłym. Ich bunt to nie tylko samobójstwo, ale przede wszystkim konfrontacja rodziców z ciałem zmarłego dziecka. To ojciec albo matka mają znaleźć zwłoki. Rønde próbuje zbudować historię "miasteczka umarłych" poprzez wprowadzenie do tej społeczności nowej figury - niewinnej nastolatki z Bristolu. Układ jest bardzo prosty - na początku Sarah (znana z "Gry o tron" Hannah Murray) nie jest w stanie zrozumieć zachowania swoich rówieśników, po jakimś czasie całkowicie angażuje się w ich świat.

W "Tajemnicach Bridgend" kołem zamachowym całej narracji ma być idea samej klątwy walijskiego miasteczka. Rønde próbuje bardzo nieudolnie wpleść w tę historię wątki nierówności klasowej, peryferyjności tego miejsca i konfliktu pokoleń. Nigdy nie daje jasnej odpowiedzi, ale jednocześnie wszystkie wysyłane sygnały ograniczają się do kilku wypowiedzi aktorów, ewentualnie jednej sceny.

Jednocześnie "Tajemnice Bridgend" nie wywołują napięcia. Suspens zostaje wytracony już na samym początku filmu, do tego stopnia, że tak naprawdę natura klątwy przestaje kogokolwiek interesować. Ratunek historii w postaci wątku miłosnego powoduje jeszcze większy chaos i odsyła film Rønde do rejestru produkcji grozy dla nastolatków. Nie ma sensu nawet wymieniać tytułów spod znaku wampirycznych serii.

Z drugiej strony trudno oprzeć się wrażeniu, że twórcy "Tajemnic" mieli ochotę stworzyć obrazek przypominający w klimacie "Martha Marcy May Marlene" Seana Durkina. Efekt końcowy jest piekielnie naiwny. W szczególności zaś ostatnia scena filmu, która może wywołać jedynie histeryczny śmiech.

5/10

"Tajemnice Bridgend" [Bridgend], reż. Jeppe Rønde, Dania 2015, dystrybutor: Rebel Rebel, premiera kinowa: 11 grudnia 2015

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tajemnice Bridgend
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy