Tabun gwiazd w nowej komedii Netfliksa nie pomógł. Produkt korporacyjny

Hugh Grant w "Bez lukru" /materiały prasowe

Jerry Seinfeld w wywiadzie dla New Yorkera powiedział, że lewica zniszczyła dzisiejszą komedię przez narzucenie wyśrubowanych norm politycznej poprawności. Ma rację, ale jednocześnie jego netfliksowy debiut reżyserski "Bez lukru" jest pozbawiony ostrej satyry rodem ze stand-upu, mimo, że na ekranie zobaczymy Amy Schumer czy Billa Burra. Stand-up legendarnego już Seinfelda również nie jest konfrontacyjny, ale jednak w tym filmie przydałoby się więcej pikanterii. Satyryczna opowieść o powstaniu słodkich tostów Pop Tarts jest bardzo dietetyczna.

  • "Bez lukru" to reżyserski debiut znanego komika i mistrza stand-upu Jerry'ego Seinfelda.
  • Jerry Seinfeld sam wcielił się w filmie w główną rolę. Na ekranie partnerują mu m.in. Melissa McCarthy, Amy Schumer, Jim Gaffigan i Hugh Grant. Nie brakuje również epizodycznych występów innych gwiazd.
  • W epoce niepodzielnych rządów płatków z mlekiem, dwie korporacje ruszają do walki o to, kto zrewolucjonizuje śniadanie - tak w skrócie prezentuje się fabuła "Bez lukru".

"Bez lukru": Jerry Seinfed debiutuje za kamerą

Jerry Seinfeld dodaje w wywiadzie, że dzisiejsi komicy bardzo lubią stand-up w klubach komediowych, bo nie są kontrolowani przez nikogo poza widownią. "Nakręciliśmy epizod 'Kronik Seinfelda' w latach dziewięćdziesiątych, w którym Kramer chce założyć firmę z rykszami, wykorzystując do tego bezdomnych, bo przecież bezdomni i tak są ciągle na zewnątrz. Dziś nie pozwolono by nam na takie żarty"- mówi. Ma rację. Polecam seans tego arcydzieła telewizji z lat 1989-1998, by przekonać się, ile żartów, które wówczas zupełnie nie oburzały, dziś wywołałoby kontrowersje. "Kroniki Seinfelda" zostały stworzone przez Seinfelda oraz Larry'ego Davida, który w tym roku właśnie zakończył produkcje swojego genialnego serialu HBO "Pohamuj entuzjazm" (2000-2024), gdzie do końca mocował się z polityczną poprawnością, inteligentnie obchodząc ją w stylu niemal twórców polskich komedii z PRL-u, którzy musieli wyrafinowanie walczyć z cenzurą. 

Reklama

W ostatnim odcinku show Davida pojawia się sam Jerry Seinfeld i panowie bezczelnie biorą na barki zapomnianą dziś, a w swoim czasie żarliwą, krytykę finału (do dziś jest on zestawiany na szczycie "najgorszych finałów" amerykańskich seriali w historii, choć ja akurat jestem jego, nomen omen, entuzjastą) "Kronik Seinfelda", kopiując go w "Pohamuj entuzjazm" niemal 1:1. Jerry Seinfeld od zakończenia swojego serialu nie grał głównych ról. Robił epizody w sitcomach i serialach swoich przyjaciół, był głosem w animacji "Film o pszczołach", grał liczne stand-upy i nakręcił kapitalne jedenaście sezonów (2012-2019) serialu "Comedians in cars getting coffie", w którym woził znanych komików (a także m.in. prezydenta Baracka Obamę) klasycznymi samochodami i popijał z nimi kawę, debatując o komedii. Teraz przyszedł czas na debiut reżyserski w fabule.

Powraca powoli moda na kręcenie filmów przyjaznych dla przedsiębiorczości w wydaniu amerykańskim. Nie są to produkcje czczące mityczny "Amerykański sen", co w dobie pompowania klasowej walki jest passe, ale takie zeszłoroczne produkcje jak "Air" Bena Afflecka o powstaniu Air Jordanów, "BlackBerry" Matthew Johnsona o przełomowym w swoim czasie telefonie czy szczególnie "Flamin' Hot. Smak sukcesu" Evy Longorii (tak, tej Evy Longorii!) pokazują, że jest jakiś prokapitalistyczny trend w Hollywood. "Bez lukru" Seinfelda można zestawić właśnie z tym ostatnim filmem. "Flamin’ Hot" opowiada w satyryczny sposób o narodzinach ostrych chrupek Cheetos, ale jest też głosem w obronie demonizowanych meksykańskich imigrantów, którzy ciężko budują amerykański dobrobyt. Seinfeld opowiada nie o imigrantach, ale białych i pazernych kapitalistach, którzy stworzyli uwielbiany za oceanem, wypełniony dżemem tost zwany Pop Tarts.

"Bez lukru": Śniadaniowa wojna

Jerry Seinfeld wciela się Boba Cabane, będącego wariacją Williama Posta, managera z firmy Kellogg (dziś Kellanova), która dziś ma w swoim imperialnym posiadaniu takie marki jak Pringles czy Corn Flakes. Cabane i jego szef Edsel Kellogg II (Jim Gaffigan) toczą zawziętą wojnę z właścicielką firmy Post (lista ich śniadaniowego śmieciowego jedzenia na czele z płatkami o smaku Oreo’s przyprawia o cukrzycowy zawrót głowy) Marjorie Post (Amy Schumer), swego czasu najbogatszą Amerykanką. Swoją drogą to właśnie ona wybudowała willę Mar-a-Lago na Florydzie, w której obecnie rezyduje Donald Trump. Ekranowa Post grana przez zawsze rozbrajającą Schumer mogłaby spokojnie zjeść wspólnego pączka z Trumpem, niegdyś przecież chętnie reklamującym w telewizji fast foody. Oboje są cyniczni, karykaturalnie przerysowani i mają w oczach tylko zielone banknoty, zatopione w podwójny lukier. Zresztą Bob i Edsel nie są lepsi.

Seinfeld wbija szpilę w wielkie korporacje produkujące śniadania dla milionów Amerykanów. Gdy asystent Post o imieniu Rick (Max Greenfield) rozmarza się, że firma mogłaby dostarczać zdrowe pozbawione glutenu i cukru śniadania dzieciom, dostaje od swojej szefowej w łeb wielką maszyną do pisania. Post i Kellogg trują dzieciaki cukrem i robią im przesłodzoną lemoniadę z mózgu reklamami, korzystając z dobrodziejstw telewizji w szczycie jej potęgi w latach 60. Hugh Grant wciela się nawet w prawdziwą postać niespełnionego szekspirowskiego aktora Thurla Ravenscrofta, którego najważniejszą rolą był tygrysek Tony the Tiger, zachwalający płatki śniadaniowe na ich opakowaniach i w telewizji. Lubujący się ostatnio w zabawie swoim wizerunkiem (pamiętacie "Dżentelmenów" Guya Ritchego?) Grant jest słodziutki i kradnie show, ale Ravenscroft pewnie marzył o innej nagrodzie Tony na swojej półce.

Seinfeld wraz ze swoimi kumplami scenarzystami z czasów "Kronik Seinfelda" Spikem Ferestenem, Barrym Mardenem i Andy Robinem nie unikają politycznych przytyków, nawiązując raz do szturmu na Kapitol (Grant jako Człowiek Bizon rozbija system), innym razem do romansów prezydenta Johna F. Kennedy’ego (Bill Burr w swoim żywiole), ale starają się trzymać na bezpiecznym torze wytyczonym przez algorytm Netfliksa. Jerry Seinfeld nigdy nie był zbytnio rozpolitykowanym komikiem, ale jednak jego tyrady przeciwko choćby politycznej poprawności obiecywały, że "Bez lukru" będzie miało więcej pikanterii. Tyle że "Bez lukru" jest produktem korporacyjnym, który za mocno nie może krytykować Kellanovy i Post, ale jednocześnie ma zadowolić fanów Seinfelda. Jak się rzekło wyżej, ja do nich należę, więc doceniam fakt, że w spotach reklamowych "Bez lukru" widzę kultowe postaci z "Kronik..." jak Schmoopie, zupowego nazistę czy prawnika Jackie Chilesa oraz delikatny pojazd po "Przyjaciołach", którzy walczyli w najntisach o dusze widza z sitcomem Jerry'ego. Dlaczego jednak nie ma tego w samym filmie? Bill Burr w swoim zeszłorocznym netfliksowym reżyserskim debiucie "Trzech tatuśków" miał więcej hultajstwa w oczach.

No, ale Seinfeld jest już 70-letnią ikoną. Nie dziwi się więc, że w jego fabularnym autorskim come backu w epizodach wystąpiła cała plejada dawnych i dzisiejszych gwiazd. Poza wyżej wymienionymi ucieszą nas na ekranie Peter Dinklage, Christian Slater, Mellisa McCarthy, Sebastian Maniscalco, Jon Hamm, Maria Bakalova czy Cedrick The Entertainer. Również Andy Warhol się pojawia (znów Bill Burr!), co w kontekście postrzelenia w 1968 roku ikony Pop Artu (tak, tak tutaj mamy zemstę za Pop Tart) jest najbardziej niepoprawnym politycznie żartem. Tyle że zrozumie go widz znający amerykańską popkulturę z lat 60. Dla reszty będzie to Seinfeld w wersji dietetycznej.  

6/10

"Bez lukru", reż. Jerry Seinfeld, USA 2024, premiera na Netfliksie: 3 maja 2024 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy