Reklama

Szlachetna naiwność

"Spisek" ("Largo Winch 2"), reż. Jerome Salle, USA 2011, dystrybutor Kino Świat, premiera kinowa 17 czerwca 2011 roku.

Largo Winch to koleś, który przespał wyścig szczurów, aby nagle obudzić się na jego czele. Adoptowany przez miliardera, dziedziczy po jego śmierci finansowe imperium, które musi bronić przed skorumpowanymi politykami, biznesmenami, gangsterami - słowem, całym złem korporacyjnej współczesności. Bohaterowi nie zależy jednak na pieniądzach, przez co nie przestrzega etykiety świata wielkich interesów, wikła się w kolejne konflikty i - co najgorsze - próbuje stanąć po stronie sprawiedliwości. Bycie nim przypomina palenie szluga w prochowni.

W drugiej części swoich kinowych przygód, zatytułowanej dla zmyłki "Spisek" i wyreżyserowanej ponownie przez Jérôme'a Salle'a, Largo postanawia sprzedać całą korporację, aby zająć się naprawianiem świata za pośrednictwem fundacji humanitarnej. Zanim udaje mu się to jednak zrobić, ktoś wciąga go w intrygę, w wyniku której zostaje on oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości. Aby zidentyfikować owego perfidnego "ktosia", bohater musi udać się do Birmy, gdzie w dżungli czekają na niego banda zakapiorów i kobieta jego życia.

Reklama

I karuzela się kręci. Kule dziurawią karoserię drogich samochodów, w powietrze wylatują wojskowe ciężarówki, a w gabinetach na szczycie drapaczy chmur ludzie w garniturach spiskują przeciwko sobie. Jest szybko, ale nie za szybko. Intryga zaskakuje na każdym kroku, ale niekoniecznie tak bardzo, jak byśmy tego chcieli. Wcielający się w główną rolę Tomer Sisley mógłby ze swoją nieogoloną twarzą stać się międzynarodowym amantem, ale prawdopodobnie brakuje mu do tego nieco charakteru. Takich "ale" jest tutaj dużo - "Spisek" to film absolutnie średni.

W tym umiarkowaniu tkwi jednak jego siła. Chociaż znamy konwencję, to nikt nie puszcza do nas porozumiewawczo oka - twórcy wierzą w swoją historię, jak bardzo sztampowa by ona nie była. W przeciwieństwo do podpisywanych przez Luca Bessona filmów, pokroju "Transportera" czy "Pozdrowień z Paryża", brak w "Spisku" tego całego post-postmodernistycznego sznytu, wytapiania fabularnego tłuszczu, aby zostawić tylko nagą przemoc. W efekcie dostajemy dość staroświeckie, ale lekko nakręcone i sympatyczne kino akcji, chcące powiedzieć nam, że władza i pieniądze to nie wszystko.

Jeśli to dla Was za mało, to braku większej dawki adrenaliny nie zrekompensują Wam spoglądające z polskiej wersji plakatu Sharon Stone i Weronika Rosati. Ta pierwsza, rozbrojona przez wiek eks-seksbomba, parodiuje swój dawny wizerunek wyrachowanej żylety. Ta druga, cóż, napisałbym coś więcej, ale spoglądam na leżący na mojej półce "Nocnik" Żuławskiego i wolę nie narażać siebie i Interii na pozwy sądowe; ograniczę się tylko do stwierdzenia, że w jej wypadku sformułowanie "mistrz drugiego planu" nabiera nowego sensu.

I taki właśnie jest "Spisek" - ulepiony z półproduktów. Jednak naiwność, z jaką jego twórcy próbują przekuć ten pośledni materiał w szlachetny kruszec, ma w sobie coś fajnego i nie pozwalającego mi skwitować tej recenzji tekstem w stylu: "klasa B, która udaje klasę A". Poprzestańmy na tym, że "Spisek" ma po prostu swoją klasę.

6/10

Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama