"Świat w ogniu": Ile jeszcze? [recenzja]
Najnowsze dzieło Rica Romana Waugha to wzorowy przedstawiciel cyklu "sequele, o które nikt nie prosił". Fabuła filmu "Świat w ogniu" kopiuje szkielet poprzednich dwóch części. Grupa terrorystów znów chce zabić prezydenta Stanów Zjednoczonych, a powstrzymać ich może tylko agent Secret Service Mike Banning (Gerard Butler). Co chwilę coś wybucha, trupy liczone są w dziesiątkach, fabularne głupotki w setkach. Tylko radości z seansu brak.
Banning ma już swoje lata, a lata w agencji odbijają się na jego zdrowiu. Coraz poważniej myśli więc o przejściu na emeryturę i odpoczynku u boku kochającej zony (Pieper Perabo). Niestety, los ma co do niego inne plany. Dochodzi do kolejnego w karierze Mike’a zamachu na prezydenta USA (tym razem gra go Morgan Freeman, w poprzednich częściach cyklu kolejno przewodniczący Izby Reprezentantów i wiceprezydent). W dodatku głównym podejrzanym zostaje właśnie Banning. Żeby udowodnić swoją niewinność, agent będzie musiał poprosić o pomoc swojego dawno niewidzianego ojca Clay’a (Nick Nolte) - ukrywającego się na odludziu zdziwaczałego weterana z Wietnamu.
Jeśli powyższy zarys fabularny komukolwiek wydał się atrakcyjny, to radzę pohamować entuzjazm. "Świat w ogniu" to w swoich najlepszych momentach generyczny sensacyjniak, pozbawiony cech wyróżniających najlepszych przedstawicieli gatunku. Zapomnijcie o choreografii walk rodem z "Johna Wicka", strzelaninach dopracowanych niczym scena napadu na bank w "Gorączce" Michaela Manna oraz zdjęciach na poziomie "Sicario".
W pakiecie są za to wszystkie najgorsze mankamenty współczesnego kina akcji. Chaotyczny montaż? Jest. Kamera "z ręki", która ma dać wrażenie realizmu, ale w rzeczywistości utrudnia zobaczenie czegokolwiek. Jak najbardziej. Ultrapatriotyzm w dawce niemal śmiertelnej? No ba.
Są jeszcze głupotki fabularne - nie takie urocze, jak w "Commando", gdzie Arnold też był jednoosobową armią ze wpisanymi kodami na nieśmiertelność i nieskończoną amunicję. Nawiązująca do obecnych napięć między Wschodem i Zachodem intryga jest zupełnie niewiarygodna. Irytuje także zachowanie bohaterów - wszyscy poza Banningiem to idioci. Na szczycie piramidy głupoty zasiada grana przez Jadę Pinkett Smith agenta FBI, która robi za smutną parodię Tommy’ego Lee Jonesa ze "Ściganego". Są też zwroty akcji, które zaskoczą chyba tylko tych, którzy w życiu nie widzieli ani jednego filmu.
Naciągana fabuła i brak logiki w zachowaniu postaci nie raziłyby tak bardzo, gdyby "Świat w ogniu" nie traktował się tak bardzo poważnie. Humor pojawia się dopiero z postacią Nolte’ego. Ojciec Banninga to wielbiciel teorii spiskowych i paranoik, który zaminował cały las wokół swojej chatki. Grający go aktor bawi się świetnie - szkoda, że widzom ten stan się nie udziela.
Film Waugha przypomina produkcję, która winna ukazać się od razu na VoD, ewentualnie pojawiać się w nocnym paśmie telewizyjnym między wczesnym i późnym Seagalem. To kino wtórne, niepotrzebne i nudne. Gerard Butler swego czasu zapowiadał się na nową ikonę kina sensacyjnego. Cóż, chyba możemy otwarcie powiedzieć - drugim Stallonem to on nie będzie.
3/10
"Świat w ogniu" (Angel Has Fallen), reż. Ric Roman Waugh, USA 2019, dystrybucja: Monolith Films, premiera kinowa: 23 sierpnia 2019 roku.