"Stopmotion": Miał być horror w duchu Stephena Kinga. Co się nie udało?

Kadr z filmu "Stopmotion" /materiały prasowe

To taki film w ramach filmu - żonglując estetykami i wybitnie poprowadzoną animacją poklatkową, Robert Morgan ukazuje wyprawę Elli Blake (Aisling Franciosi) w głąb niekontrolowanego szaleństwa. A to wszystko dlatego, że ta postanowiła popracować nad swoim własnym debiutem.

  • Ella Blake, utalentowana animatorka poklatkowa, rozpoczyna pracę nad filmem, którego fabuła przybiera niespodziewany kształt. Gdy Elle poddaje się twórczej obsesji, bohaterowie nowego projektu wymykają się spod jej kontroli.
  • Film "Stopmotion" w polskich kinach od 9 sierpnia.

"Stopmotion": Spokojne tempo, duszny klimat i natręctwa głównej bohaterki

"Stopmotion" - ze swoim spokojnym tempem - świadomie obejmuje nas swoim dusznym klimatem, złożonym z niepewności, obaw i natręctw głównej bohaterki, Elli. Dziewczyna nie ma łatwego życia; choć utalentowana z niej twórczyni, na co dzień żyje w cieniu swojej matki, Suzanne (Stella Gonet), sławnej reżyserki również związanej z animacją. Suzanne może i kiedyś była dla Elli wzorem do naśladowania, ale - jak to przyjęło się mówić - lepiej nigdy nie poznawać bliżej swoich idoli. Ella Blake została wychowana w domu, w którym brakowało miłości i zdrowego środowiska. Trudne dzieciństwo pozostawiło na niej trwały ślad. Taki, który postanowił objawić się w najmniej spodziewanym momencie.

Reklama

Kiedy Suzanne dopada choroba, Ella postanawia dokończyć jej finałowe opus magnum. Problem polega jednak na tym, że córka nie ma ani takiej wizji, ani doświadczenia jak jej ciężko chora matka. Rozpoczynając pracę nad filmem, Ella nieświadomie wszczyna szalony efekt domina. Jej wszelkie traumy i lęki zaczynają uaktywniać się na każdym kroku - w końcu praca nad animacją poklatkową to ciężki kawałek chleba, więc towarzyszące napięcie będzie jedynie potęgować jej uczucie odrealnienia.  

W pewnym momencie Ella ma coraz większy problem z rozróżnieniem rzeczywistości od fikcji związanej z historią z animacji. A ta zaczyna coraz bardziej zaczyna przypominać to, co dzieje się na w jej życiu - tym sposobem Ella, z niezrozumiałych dla niej względów, stopniowo traci kontrolę nie tylko nad otaczającym ją światem, ale i swoim filmem. Właśnie dlatego "Stopmotion" to poniekąd nieoczywiste doświadczenie, będące meta-komentarzem na temat sztuki i tego, w jaki sposób łączy się ona z życiem (a nawet i duszą) artysty.

"Stopmotion": W duchu Stephena Kinga

Kinga czuć tu na każdym kroku. Po pierwsze, scenariusz flirtuje z cienką granicą między psychologiczną ułudą a fantasmagorią. Kiedy w życiu Elii zaczynają dziać się niewytłumaczalne zdarzenia, u widza w głowie od razu zapala się filmoznawcza żarówka. Czy faktycznie utrudniona praca nad animacją i choroba matki mają związek na przykład z jakąś niewytłumaczalną klątwą związaną z filmem? A może wszystkie te sytuacje to jedynie figle, jakie płata bohaterce jej niestabilny umysł, który czym prędzej potrzebuje wizyty u specjalisty, a nie rozmowy ze współczującym, ale frustrującym się chłopakiem?

Przez długi czas "Stopmotion" nie daje nam jednoznacznej odpowiedzi, choć doświadczony widz już w pierwszej połowie filmu domyśli się, na którym "zwrocie akcji" dokładnie będzie bazował horror Morgana. Nie świadczy to o sile tej produkcji - od pewnego momentu oglądanie "Stopmotion" przypomina śledzenie fabuły, którą wszyscy doskonale już znamy. To jak powrót do lubianej przez nas powieści Kinga, z której pamiętamy rewelacyjny klimat i - nieco - spartaczone zakończenie książki. Wracamy z jakiejś nostalgicznej, albo może i masochistycznej potrzeby.

Tak jak czasem sam mistrz horroru, Robert Morgan i Robin King - autorzy scenariusza do "Stopmotion" - ze sceny na scenę zaczynają torpedować nas coraz bardziej chaotyczną i godną ubolewania treścią. Film, który w pierwszej połowie doskonale sprawdza się jako niepokojący "straszak", staje się horrorową pulpą bez ładu i składu. Typową jatką, której tak bardzo "Stopmotion" nie potrzebowało. Ratuje go jedynie perfekcyjna animacja, nakreślająca chwiejną psychikę naszej protagonistki.

"Stopmotion": W tym chaosie jest metoda?

"Stopmotion" faktycznie wygląda jak zaginione opowiadanie Kinga - nie oszukujmy się, sam koncept jest tu na "szóstkę", jak w literaturze amerykańskiego pisarza przystało. Na przestrzeni ostatnich lat nie było horroru, który w tak precyzyjny, filmowy sposób proponował nam wiwisekcję tworzenia tak złożonej sztuki, jaką jest tytułowe "stopmotion", czyli animacja poklatkowa. Do tego bohaterka wzbudza naszą sympatię (albo empatię, bowiem od początku cierpi i walczy ze swoimi demonami), tyle że łopatologiczne rozwiązania i przewidywalność niestety psują końcowy efekt. Dla starych wyjadaczy horror Morgana nie będzie niczym innym jak nieudaną próbą wprowadzenia powiewu świeżości do współczesnego kanonu filmów grozy.

Kino to jednak metoda prób i błędów, a reżyser udowadnia, że jako autor dobrze rokuje i pragnie realizować swoje pokręcone, ale i oryginalne pomysły. W tym chaosie jest metoda, nawet jeśli Morgan prędko traci kontrolę nad swoim filmem, a nieudolnie rozpisany scenariusz - tak naprawdę pod koniec - woła o pomstę do nieba i wywołuje w nas ciarki... zażenowania. Niemniej premiera tego filmu i parę udanych pomysłów oznaczają, że za jakiś czas jeszcze o Morganie usłyszymy. I wcale nie będzie to nic złego.

5/10

"Stopmotion", reż. Robert Morgan, USA 2023, dystrybutor: Forum Film, premiera kinowa: 8 sierpnia 2024 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy