Reklama

Stłukłam kolano o ścianę

"Pan Popper i jego pingwiny" ("Mr. Popper's Penguins"), reż. Mark Waters, USA 2011, dystrybutor Imperial - Cinepix, premiera 22 lipca 2011 roku.

Dubbingowanie aktorów ogranicza przyjemność oglądania filmów. Dubbingowanie Jima Careya to zbrodnia. Chciałabym móc cofnąć czas, nie iść na seans do lokalnego kina i obejrzeć "Pana Poppera i jego pingwiny" w oryginalnej wersji językowej. Nieczęsto udaje się przepisać scenariusz na nowo tak, by nie zaburzyć charakteru pierwowzoru (choć niedawnym tego przykładem jest film "Auta 2"). Reżyseria polskiej wersji językowej "Pana Poppera..." skazuje film na porażkę. Mark Waters nie ma z nią wiele wspólnego. Jeśli w jego wersji filmu ktoś kradnie rolę Jimowi - są to tylko utalentowane aktorsko pingwiny.

Reklama

Adaptując powieść z 1938 roku, Mark Waters zdecydował się wprowadzić fabularne zmiany, które pomogą mu sportretować mieszkańców współczesnego miasta. Filmowego bohatera poznajemy jako chłopca w latach siedemdziesiątych. Dziecko co wieczór oczekuje na nowiny z dalekich krain. Przez CB radio pobrzmiewa czasem głos jego ojca. Jako podróżnik, Pan Popper z czasów rewolucji obyczajowej końca lat sześćdziesiątych wyrasta na archetypicznego kontestatora, który porzuca wielkomiejskie przyzwyczajeni oraz instytucjonalne ograniczenia w imię wolności. Model życia, który wybiera jego syn jawi się w tej sytuacji jako skrajnie przeciwny wszystkiemu, w co wierzył jego ojciec.

Tom spekuluje nieruchomościami. Wykorzystuje historie zasłyszane od ojca, by omamić swoich klientów wizją nieskrępowanego niczym życia. Sam chyba nigdy go nie zaznał. Rozwiódł się z żoną, nie potrafi rozmawiać z córką, zwykle zawodzi syna. Chociaż jest tuż obok, jego dystans wobec rodziny jest znacznie większy niż ten, który kiedykolwiek miał jego ojciec przecierający szlaki na przeciwnej półkuli. W dalekim poważaniu mógł on mieć jedynie drobnomieszczańską logikę. Trzymanie w domu psów i kotów? To nudne. Pan Popper zostawił synowi w spadku pingwiny. Zwierzęta wbrew pozorom doskonale poczuły się w mieszkaniu Toma - zimnym, pedantycznie wysprzątanym, nie skażonym ani odrobiną rodzinnego ciepła.

Reżyser bardzo ciekawie operuje metaforą i sytuacyjnymi kontrapunktami - im bardziej apartament zamienia się w zimowy plac zabaw zasypany śniegiem, tym bardziej ociepla się atmosfera w rodzinie Popperów. Dzieci zaczynają przychodzić do ojca, on zabiera ich matkę na po-rozwodowe randki. Zimowy entourage sprawia tymczasem, że przed oczami pojawiają się skojarzenia z "Wigilijną opowieścią" Karola Dickensa. Trzy duchy zastępuje tylko sześć pingwinów. Obcowanie z nimi jest jednak bliskie snowi. W jednej ze scen Tom odżegnuje się od uczuć, które wzbudziły w nim zwierzęta mówiąc, że nie był sobą. Możliwe. Może rzeczywiście przyszedł dla niego czas na zmianę?

Film jest doskonałym przykładem historii, w której pierwszoplanowe, często absurdalne czy pozornie niemożliwe do zrealizowania cele są tylko pretekstem do tego, by opowiedzieć o ratowaniu bądź odnajdywaniu bliskości z odsuniętym na drugi plan człowiekiem. Zwykle bohaterowie opowieści tego typu stają dziś przed koniecznością ratowania świata lub walki z terrorystami (wspomnijmy kultową "Szklaną pułapkę" czy zeszłoroczną "Nocną randkę"). Zwierzęta w filmie Marka Watersa biegają po domu, jedzą z talerzy (nie swoich), śledzą swojego przywódcę wędrując po mieście, zakładają gniazda w salonie, krzyczą, bezustannie tupią, rozbijają się o ściany, dostają szału na widok fok w programie telewizyjnym i poddają tylko urokowi starych filmów z Charliem Chaplinem. Przyznajmy, że katastrofa też wisi w powietrzu. W zarysowanym kontekście to jednak miła odmiana, mimo że zaskakujących rezultatów nie tak wiele.

5/10


Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: 'Pingwiny' | pingwiny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy