Seans filmu "Star Trek. W nieznane" dowodzi, że dziś reżyserów filmowych blockbusterów możemy już śmiało rozpatrywać w kategorii kinowych autorów. Justin Lin pokazuje, że ma swój styl, poczucie humoru i werwę do opowiadania historii z rozmachem.
Załogę statku USS Enterprise zastajemy w trakcie pięcioletniej ekspedycji (pamiętacie, zapowiadali ją w końcówce "W ciemność"). Są w kosmosie trzeci rok. W ciągu tego czasu sporo zdążyło się zmienić: jedni się czubią, drudzy się mniej lubią, trzeci chcieliby osiąść na stałym lądzie - zbudować dom, zasadzić drzewo, spłodzić syna. Z zadumy wyrywa ich jak najbardziej realne zagrożenie. Załoga nieoczekiwanie pada ofiarą ataku posępnej rasy, na czele której stoi upiorny Krall (Idris Elba).
Konfrontacja dobrych i złych rozpoczyna film i nadaje mu tempa, którego twórcy nie tracą do napisów końcowych.
"Star Trek. W nieznane" wypełniają emocje, wzruszenia, napięcia i akcja tak żwawa, jak w "Szybkich i wściekłych". Choć znacznie mniej absurdalna, mimo że dzieje się w kosmosie. Porównanie z serią o samochodach jest zresztą nieprzypadkowe ze względu na spoiwo w postaci Justina Lina (ma na koncie cztery części franczyzy). Jest on żywym dowodem na to, że reżysera letnich blockbusterów również musi charakteryzować autorski sznyt. Jak na dłoni widać to, kiedy porównamy "W nieznane" z "W ciemność" (2013) i "Star Trek" (2009), podpisane przez J.J. Abramsa, kolejnego takiego indywidualistę.
Twórca "Przebudzenia mocy" stawia na szerokie plany, relacje między bohaterami, humor i spokojny montaż spektakularnych scen. Lin, choć emocje i dowcip (tu niezmiennie królują Scotty i Bones) są dla niego równie ważne, tworzy dynamiczny przekładaniec, w którym kamera podchodzi jak najbliżej bohaterów i kosmicznych pojazdów. Efekt jest różny, jakość podobna, przyjemność z oglądania - taka sama. Obawy fanów o infantylizację serii okazały się bezpodstawne, choć trzeba przyznać, że psychologię postaci można było zgłębić bardziej.
Na zwracanie uwagi na niedociągnięcia nie ma jednak czasu, bo Lin nie spuszcza nogi z gazu. Kiedy już wydaje się, że film dobił do szczęśliwego końca, kolejna scenariuszowa wolta powoduje, że następny bohater musi walczyć o życie. I tak bez końca.
Nie liczcie na to, że w trakcie seansu znajdziecie chwilę przeznaczoną na wyjście do toalety, po colę lub popcorn. To nie ten typ blockbustera. Tu za cenę biletu dostaje się dwie godziny wypełnione rozrywką, akcją, emocjami i humorem od pierwszej do ostatniej minuty. Justin Lin okazuje się reżyserem tak prawym i słownym, jak jego bohaterowie.
7/10
"Star Trek. W nieznane" (Star Trek Beyond), reż. Justin Lin, USA 2016, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 22 lipca 2016 roku.