"Sofia" [recenzja]: Religia a godność

Kadr z filmu "Sofia" /materiały prasowe

"Sofia" to kawał mądrego kina politycznego, a przy tym solidnej filmowej roboty. Debiut Meryem Benm’Barek-Aloïsi opowiada o skomplikowanych stosunkach społecznych w Maroku oraz przepaści między prawem a życiem, religią a godnością.

W Maroku seks przedmałżeński jest poważnym przestępstwem. Wewnątrz państwowego kodeksu karnego funkcjonuje zapis, że niezamężnym kobietom utrzymującym intymne kontakty z mężczyznami grozi kara od miesiąca do roku więzienia. Nic dziwnego, że 20-letnia Sofia została doprowadzona do stanu, w którym przez dziewięć miesięcy nie była świadoma swojej ciąży - wyparła ze świadomości możliwość urodzenia dziecka w obawie przed reakcją rodziny. Kiedy niespodziewanie podczas rodzinnego obiadu oraz rozmów biznesowych odchodzą jej wody, rozpoczyna się walka z czasem. Noworodka długo ukrywać się nie da, a na dostarczenie dokumentów ojca, dziewczyna ma tylko dwadzieścia cztery godziny.

Reklama

W tym miejscu zaczyna się piekło, sytuacja żywcem z teatru absurdu: bohaterce nie przysługuje prawo do porodu w szpitalu, grozi za to państwowa sankcja. Poza tym - ojciec dziecka pozostaje nieznany, a przecież bycie samotną matką oznacza społeczną izolację. W efekcie Sofia rozpaczliwie miota się pomiędzy lekarzami, policjantami a przedstawicielami instytucji publicznych. I nie protestuje. W kraju fundamentalizmu oraz praktyk kontroli urodzin nikt nie ma skrupułów.

W tym dramaturgicznym szkielecie reżyserka rozpisuje tragiczną partyturę, w której bezimienny system wytycznych stawia ludzi pod ścianą. Koncert nieszczęść rozbrzmi z ogłuszającą mocą, kiedy Sofia rozpocznie poszukiwania ojca dziecka, a co za tym idzie sposobu, aby rodzina zachowała twarz.

Czy wskazany Omar, chłopak dużo gorzej wykształcony i biedniejszy, który zamieszkuje szemraną dzielnicę Derb Sultan, to faktycznie biologiczny ojciec? Sam twierdzi, że widział dziewczynę raz w życiu - nigdy jej nie tknął, nie darzył uczuciem. Ale to nieistotne. Ważne, że obie rodziny zgadzają się na zaaranżowane małżeństwo, by ratować własną skórę. Sztuka przetrwania w Maroko opiera się więc nie tylko na kwestiach obyczajowych i religijnych - prawdziwym jej paliwem okazuje się wiara w słuszność swojej sprawy.

Najciekawszy jest jednak portret Sofii - złożony, daleki od prostej wiktymizacji. Zanim się obejrzymy, zalękniona i przyuczona do posłuszeństwa dziewczyna sama nakręca spiralę półprawd, kłamstw, naciąganych historii. W finale postać skrzywdzonej, ale zarazem moralnie niejednoznacznej bohaterki, w przewrotny sposób oddaje charakter patriarchalnego systemu, który z ofiary może uczynić oprawcę.

Trudno jednak potraktować "Sofię" tylko jako posępny, realistyczny dramat, który skupia się na krytyce prawa, dającego mężczyznom możliwość do ograniczania i upokarzania kobiet. Oczywiście w filmie Benm’Barek-Aloïsi istnieje patriarchat, ale najbardziej szokującym podziałem pozostaje podział na klasy społeczne. Od luksusowych apartamentów rodziny Sofii, po biedne dzielnice, gdzie domy zostały sklecone z różnych znalezionych na śmietnikach fragmentów. Przeciwieństwa można by mnożyć, a układają się one w panoramę państwa, które nie dopuszcza do likwidacji różnic.

"Sofia" to wstrząsający, ale zarazem znakomity portret Maroka w pęknięciu - kraju, który tworzy coraz trudniej porozumiewające się światy, odizolowane od siebie jak zamknięte osiedla.

8/10

"Sofia", reż. Meryem Benm’Barek-Aloïsi, Katar, Francja 2018, dystrybutor: Best Film, premiera kinowa: 23 listopada 2018 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy