Pierwsza część cyklu "Śmierć nadejdzie dziś" okazała się zaskakująco przyjemnym połączeniem horroru, komedii i starego jak świat pomysłu z pętlą czasu. Taki "Dzień świstaka", w którym doba kończy się zabiciem bohaterki przez zamaskowanego zabójcę. Film swoje zarobił, zatem musiał powstać jego sequel. I jak to z kontynuacjami bywa - niby wszystkiego więcej, niby szybciej, niby ostrzej, ale koniec końców tak jakby gorzej.
Tree (Jessica Rothe) udało się przeżyć spotkanie z mordercą w masce bobasa i przerwać nieznośną anomalię czasową. Niestety, teraz dopadła ona Ryana (Phi Vu), współlokatora jej chłopaka Cartera (Isreal Broussard). Dziewczyna stara się mu pomóc, ale sprawy tylko się komplikują. Pojawia się kolejny psychopata w charakterystycznej masce, a jakby podróże w czasie nie wystarczały, do gry wchodzą jeszcze alternatywne rzeczywistości.
W poprzedniej części twórcy filmu mówili "bohaterka wpadła w pętlę czasu". Zamiast dorabiać do tego faktu mniej lub bardziej logiczne wyjaśnienie, skupiali się na zabawie z konceptem. Niestety, w sequelu ktoś zdecydował się wytłumaczyć "co, jak i dlaczego". W rezultacie widz jest zasypywany tonami średnio trzymającego się kupy bełkotu naukowego w wykonaniu trójki stereotypowych kujonów. Klisza? Tak, i to nie jedyna w tym filmie.
W sequelu sama podróż w czasie nie wystarczy, więc w pakiecie dostajemy także inne anomalie. Nie zdradzę wprost jakie, ale ze smutkiem zaznaczę, że żadna z nich nie została wykorzystana w satysfakcjonujący sposób. Niespodzianek związanych z nimi starcza może na pięć minut,a ich skutki są boleśnie nieoryginalne.
Motyw zabawy w kotka i myszkę z zabójcą schodzi na drugi plan. Szkoda, bo w pierwszej części wypadał on całkiem dobrze. Elementy horroru zostają w sequelu zredukowane do minimum. Ot, okazjonalnie jakiś jump scare czy ucieczka przed mordercą. Napięcia nie ma tu wcale. Także miłośnicy kina gore nie znajdą dla siebie za dużo atrakcji. Film miał w Stanach kategorię wiekową PG-13, więc nawet jeśli któregoś z bohaterów zmieli, to odbędzie się to z zadziwiająco skromną ilością krwi.
Na szczęście jest Rothe, która ponownie daje popis w roli Tree. Jest wspaniała jako wkurzona dziewczyna, która miała zły dzień (i przeżywa go po raz dwudziesty). Sprawdza się też w momentach komediowych, gdy jej bohaterka pozwala sobie na wszystko, bo przecież "jutra nie ma, będzie kolejne dzisiaj". Niestety, problemem jest scenariusz, który każe jej postaci przejść dokładnie tę samą drogę, co w poprzednim filmie.
Ostatecznie "Śmierć nadejdzie jutro 2" okazuje się zawodem. Ma masę głupotek, nierówne tempo, zaczyna się dwa razy (wpierw z perspektywy Ryana, potem Tree), zakończenie jest rozciągnięte do granic ludzkiej cierpliwości, a sam film wydaje się wtórny względem sympatycznego oryginału. I tylko Rothe szkoda. Mam nadzieję, że w przyszłości przyjdzie jej pracować z ciekawszym materiałem.
4/10
"Śmierć nadejdzie dziś 2" [Happy Death Day 2U], reż. Christopher Landon, USA 2019, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 1 marca 2019 roku.