Stephen King niezastąpiony. Po sukcesie wskrzeszonego po niemal dwudziestu siedmiu latach "To", teraz przyszła pora na "Smętarz dla zwierzaków", który wraca na ekrany po blisko dwudziestu ośmiu wiosnach. I trzeba to przyznać, kolejna "rezurekcja" wypada także nie najgorzej.
Stephen King, mistrz horroru, autor zasłużonych bestsellerów, ekranizowany wiele razy zarówno na małym, jak i dużym ekranie, okazuje się być nadal niewyeksploatowanym źródłem materiału filmowego. Nawet, jeśli do jednego tytuły podchodzi się drugi czy trzeci raz. Skoro kiedyś coś się już sprawdziło, dlaczego miałoby się nie sprawdzić po raz kolejny i następny?
Bez wątpienia sukces obrazu Andy'ego Muschiettiego, czyli "To" z roku 2017, w znacznym stopniu mógł się przyczynić do tego, że na ekrany wchodzi historia zdecydowanie skromniejsza fabularnie, a i ustępująca również rozmachem. Rzecz, która zgrabnie odnalazła się w kinowej klasie B i w efekcie była jednym z wielu podobnych sobie amerykańskich horrorów. Tak czy inaczej "Smętarz dla zwierzaków", reżyserskiego duetu w osobach Kevina Kolscha i Dennisa Widmyera, czyli kino familijne w nieco upiornej oraz drastycznej formie, ukazuje swój mroczny wyraz na nowo i stanowi pierwszorzędną rozrywkę w swoim gatunku.
Historia dla tych co nie widzieli filmu z roku 1989, a także jeszcze nie czytali książki Kinga, rysuje się następująco: rodzina Creedów wyjeżdża z Bostonu, aby zamieszkać z dala od wielkomiejskiego zgiełku, ciągłej egzystencjalnej gonitwy, by móc skupić się na sobie, dać rodzinie więcej czasu. Sęk w tym, że to horror, więc o idylli możemy zapomnieć, a i miejsce, które Creedowie wybrali do najszczęśliwszych się nie zalicza. Są takie tereny, gdzie świat żywych i umarłych niebezpiecznie blisko ze sobą się ścierają i trzeba mieć naprawdę pecha, aby zamieszkać właśnie tam. Skoro jednak to się stało, musi przyjść najgorsze. I przychodzi, o czym przekonają się Louis Creed, Rachel Creed, Ellie Creed, a nawet mały Gage Creed. Przekonają się również widzowie, którzy na film się wybiorą, a czekać ich będzie naprawdę sporo atrakcji i emocji.
"Smętarz dla zwierzaków" to rzecz osadzona w tradycji kina, które ma widza przestraszyć, przerazić, delikatnie zdegustować odrobiną makabry. Ale to są tylko tricki, zwykłe filmowe sztuczki. Bez postaci, a jeszcze bez ich wiarygodnego zinterpretowania, ekranowe hokus pokus pozostaje jedynie niespecjalnie angażującą zabawką. Tymczasem w obsadzie filmu Kolscha i Widmyera znalazł się Jason Clark (Louis) oraz sam John Lithgow (Jud), którym kroku dotrzymują Amy Seimetz w roli Rachel oraz młodziutka Jeté Laurence, jako Ellie. Mały Gage jest zbyt mały, ale też pozostaje ekranowo prawdziwy.
Trochę twórcy najnowszego filmu poprzestawiali konfiguracje znane z poprzedniego, ale to w żadnej mierze nie wpływa na to, jak budują i rozwijają samą historię, napełniając ją niepokojem, grozą oraz strachem. I tak, jak u Kinga, tak i tutaj podstawą wszelkich zachowań, reakcji, podsycających również lęk, są uczucia i mechanizmy kompatybilnie wiążące relacje rodzice - dzieci. Dlatego ten film wygrywa też na płaszczyźnie obyczajowej, a nawet psychologicznej. A dalej to już klasyka. Z tym, że podobnie jak w "To", stare łączy się z nowym, dając prawdziwą przyjemność z bania się, jeśli ktoś to lubi, lub przeżywania katuszy, w przypadku nieodwzajemnionej sympatii do horroru.
Reszta pozostaje kwestią wrażliwości, pewnej odporności i miłości do kina. Ten film to przyzwoita i na poziomie skonstruowana realizacja. Niewykluczone, że trafi ona też na widzów o większej odporności na filmowe strachy lachy, którzy stwierdzą, że ograne sztuczki już ich nie ruszają. Ale ile już razy wiedzieliśmy, że za drzwiami, czy zamykanej szafce z lustrem czai się coś, co wywoła w nas arytmię serca? Za każdym razem dajemy się nabrać, a potem się z tego śmiejemy. Dlatego idźcie, oglądajcie, bójcie się i przede wszystkim dobrze bawcie.
7/10
"Smętarz dla zwierzaków" (Pet Semetery), reż. Dennis Widmyer i Kevin Kolsch, USA 2019, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 3 maja 2019 roku.