Czas leci bardzo szybko. Niedawno robiłem zestawienie najgorszych filmów 2022 roku. Zaledwie kilkanaście dni stycznia i już trafiłem na produkcję, która znajdzie się na tożsamej liście w grudniu. "Ślub doskonały" Nicka Morana otwiera tegoroczny sezon na żenująco nieśmieszne komedie.
Produkcja jest oparta na granej do dziś sztuce Robina Hawdona z 2001 roku. Fabuła jest prosta. Oto zbuntowana córka (Aleksandra Adamska) nowobogackiego małżeństwa obwieszcza rodzicom, że jest w ciąży. Jej matka (Ewa Kasprzyk), głośna, bogobojna, choleryczna hipokrytka, stwierdza: "tak nie przystoi" i migiem organizuje niesfornej latorośli wesele. Tyle że na ślubnym kobiercu nie stanie jej wybranek, dla którego czynnikiem dyskwalifikującym okazuje się kolor skóry.
Zamiast niego matka zamierza wydać córkę za jednego ze swoich pracowników (Adam Woronowicz), taką poczciwą pierdołę. Ten na początku nie chce, ale odpowiednie zaszantażowany się zgadza. Gdy wszystko wydaje się dopięte na ostatni guzik, świadek (Piotr Głowacki) wyprawia panu młodemu wieczór kawalerski, po którym ten budzi się obok pięknej nieznajomej (Sandra Staniszewska-Herbich).
Tu powinna rozpocząć się komedia nieporozumień, która być może działa na scenie. Niestety, twórcom nie udało przenieść się jej na język filmu. Produkcja pełnometrażowa ma swoją strukturę, a ta w "Ślubie doskonałym" została położona w każdym aspekcie. Scenariusz niby urozmaicono względem wersji scenicznej, by całość nie wydawała się statyczna. Niestety, na początku dostajemy okropną eksplikację, wyjaśniającą kto jest kim i dlaczego się tu znalazł. Jest to zbędne, bo te same informacje dostajemy później w trakcie rozwoju fabuły.
Później twórcy często montują dwie sceny równolegle lub każą bohaterom biegać bez ładu i składu po hotelu, w którym toczy się akcja filmu. Nie wprowadza to żadnej dynamiki, za to z ekranu wylewa się chaos. Kolejne wątki są zaczynane, a później nie znajdują swojego finału - jak filmik, który jedna z bohaterek kręci podczas kąpieli. Mamy do czynienia z szeregiem dowcipów, które nigdy nie doczekują się puenty. Po pewnym czasie to one dominują w filmie Morana. Przy okazji otrzymujemy rewię "najśmieszniejszych" motywów: są żarty z prostytutek, pijaństwa, seksu, zachłannych duchownych, ucieczki przed komornikiem, zakompleksionych bogaczy, teatralnie zmanierowanych homoseksualistów... Zabrakło tylko chłopa przebranego za babę.
Także aktorstwo wydaje się jakby wyjęte z teatralnego występu. Niestety, środki używane przez odtwórców wszystkich ról zostają spotęgowane do rozmiarów wykraczających poza parodię. Aktorzy niemal wykrzykują swoje kwestie, a co kilka chwil raczą nas dosadnymi gestami lub minami - takimi, by każdy zrozumiał, o co chodzi. Być może pod batutą innego twórcy takie zabiegi zadziałałby. Niestety, u Morana nie bawią. Najwyżej żenują.
Całość wypada przaśnie, głośno i nieśmiesznie. Irytacja rośnie, a wraz z rozwojem akcji każdy z bohaterów jest rysowany coraz grubszą kreską. Najgorzej wypada okropna matka grana przez Ewę Kasprzyk. Być może jest to najgorsza rola w jej karierze.
Niestety, twórcy zdają się zachęcać wszystkich aktorów, by grali poniżej jakiegokolwiek poziomu. Zjawiskowo źle wypada Piotr Głowacki, w przeszłości wychodzący zwycięsko nawet z takich potworków, jak zeszłoroczne "Osiem rzeczy, których nie wiecie o facetach". Równie okropnie wypada Andrzej Grabowski w roli duchownego. Na szczęście on zalicza w filmie jedynie epizod.
Nigdy nie widziałem żadnej scenicznej adaptacji sztuki Hawdona. Po filmie Morana nie mam na to zupełnie ochoty. Twórcy produkcji zdają się działać wedle zasady "szybciej, głośniej, wulgarniej, co z tego, że bez sensu i smaku". Jeśli ten ślub jest doskonały, to wesele z debiutu Wojciecha Smarzowskiego wydaje wyjęte z najpiękniejszej bajki.
2/10
"Ślub doskonały", reż. Nick Moran, Polska 2023, dystrybucja: Kino Świat, premiera kinowa: 13 stycznia 2023