Siostra Mozarta nie istnieje
"Siostra Mozarta" ("Nannerl, la soeur de Mozart"), reż. René Féret, Francja 2010, dystrybutor Vivarto, premiera kinowa 4 listopada 2011 roku.
"Nannerl, siostra Mozarta" w reżyserii René Féreta to jeden z tych filmów, który delikatnie rzecz ujmując jest spóźniony o prawie dwie dekady. Zmiana płci głównego charakteru plus klasyczna biografia "uciskanej ale utalentowanej" to troszkę za mało, aby podpiąć się pod traktowane nadal pogardliwie: kino kobiet, czy kino feministyczne.
Klasyczna, potwornie nużąca struktura biografii "genialnego dziecka" razy dwa. Wolfgang Amadeusz Mozart - geniusz i fenomen, którego kino połykało już kilkakrotnie, tym razem troszeczkę w cieniu "jedynie" utalentowanej siostry nazywanej pieszczotliwie Nannerl. Wystrzałowy duet podróżuje po Europie i zachwyca swoimi umiejętnościami mniejsze i większe dwory książęce i królewskie.
Oczywiście ciągła podróż karetą, brak stałego miejsca zamieszkania, surowy ojciec to elementy każdej bajeczki o "trudnym dzieciństwie cudownych dzieci". Przed przyjazdem do Wersalu zdarza się cud. Rodzina przymusowo zatrzymuje się w opactwie kilka kilometrów od Paryża, aby naprawić swój środek transportu. Nannerl i Wolfi poznają córki Ludwika - odpowiednio "czwartą, piątą i szóstą" pociechę króla Francji. W ciągu dosłownie trzech dni rodzi się przyjaźń, która zaowocuje spotkaniem Panny Mozart i francuskiego Delfina, co będzie miało poważne konsekwencje dla spragnionej uczucia Nannerl.
Film Féreta to chaotyczna wycieczka w przeszłość, w której głównym celem ma być prawdopodobnie wskazanie na drugorzędną rolę kobiet. Niestety zarówno scenariusz, jak i sposób opowiedzenia tej historii są tak pretensjonalne, pseudodramatyczne i wydumane, że szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia kto będzie w stanie potraktować te historyjkę na serio. Tradycyjny ojciec zakazujący córce nauki, bo przecież kobiety nie są w stanie pojąć kontrapunktu w kompozycji plus miłosierna matka, która nie miała posagu starająca się usługiwać swojej rodzinie bez mrugnięcia oka. I ciągła walka "niebywałego" talentu o to, aby ktoś nareszcie dostrzegł go pod warstwami tiulowej sukienki... Niestety nie można bowiem stworzyć biografii artystki bez wątku miłosnego, który w przypadku "Nannerl, siostra Mozarta" przyjmuje tak absurdalną formę, że trudno uwierzyć w to, co widać na ekranie.
Zakochany "delfin" chętnie dostrzega w Nannerl artystkę, a raczej artystę, przebywając z młodą kobietą, która najczęściej jest przebrana za chłopca. Wszystko niby w imię dobrego obyczaju, ale tak naprawdę chodzi o maleńki skandalik, że może jakiś homoseksualny wątek tutaj się czai, może jakieś niemoralne występki?
Na dokładkę zjawisko tzw. niezamierzonego campu, które zdominowało film Féreta. Obserwując naiwne rozmówki Nannerl i Delfina kilkukrotnie przebranych, przemalowanych, nadekspresywnych i na siłę udziwnionych można zareagować jedynie śmiechem, który oczywiście również kiedyś się wyczerpuje. Na dokładkę "milczący na siłę" Wolfi, niczym przerośnięty cherubinek w za małym kubraczku to już naprawdę lekka perwersja, która bądź, co bądź może wywołać obrzydzenie.
Szczytne cele - marne rezultaty. Niestety z chęci uzupełniania historii o perspektywę kobiecą w przypadku "Nannerl, siostry Mozarta" narodziła się nużąca biografia postaci, która jest tak szablonowa, przekombinowana i antynaturalna, że trudno uwierzyć w jej istnienie. Gdyby nie plansze końcowe informujące o tragicznym końcu Marii Anny Mozart, można byłoby odnieść wrażenie, że film Féreta to kiepski żart. Niestety Maria Anna Mozart istniała naprawdę.
2,5/10
Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!
Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!