W latach sześćdziesiątych XX wieku wydawnictwo Marvel Comics wykształciło tzw. metodę Marvela. Dotyczyła ona sposobu tworzenia komiksów, tak by jednocześnie sprostać kalendarzowi premier kolejnych zeszytów i zachować spójność świata stworzonego przez Stana Lee, Jacka Kirby’ego, Steve’a Ditko i innych twórców. Lata później możemy mówić o "metodzie Marvel Studios", wedle której powstają kolejne adaptacje komiksów Domu Pomysłów.
Shang-Chi narodził się w latach siedemdziesiątych i był, obok Iron Fista, jednym z superbohaterów wywodzących się z popularnego wówczas kina kopanego. Nie można powiedzieć, by w czasie swej niemal pięćdziesięcioletniej kariery na kartach komiksów przebił się do pierwszej ligi zamaskowanych herosów. Dla włodarzy Marvel Studios to nie problem - przy okazji Strażników Galaktyki i Czarnej Pantery udowodnili, że potrafią uczynić z niszowego bohatera światowy fenomen. Udaje się to właśnie dzięki wspomnianej wcześniej metodzie.
Wydaje się, że sposób wprowadzania kolejnych postaci do kinowego uniwersum nie zmienił się od czasu "Iron Mana" z 2008 roku. Otrzymujemy genezę bohatera urozmaiconą o liczne (i nieraz nachalne) wtrącenia komediowe i od czasu do czasu czerpiącą z innych gatunków filmowych, a w finale jesteśmy świadkami wielkiego starcia dobra i zła z masą średnio wyglądającego CGI. Brzmi, jakbym narzekał, ale wręcz przeciwnie, formuła działa nieprzerwanie od kilkunastu lat. Włodarze Marvela Studios z producentem Kevinem Feige na czele wiedzą, jak odpowiednio urozmaicić kolejne pozycje, by nie zlewały się one w jedną masę. Z kolei casting zawsze trafia w dziesiątkę i każdy odtwórca roli nowego herosa kradnie serca widowni. Natomiast umieszczenie fabuły w większym uniwersum sprawia, że jedna produkcja odnosi się do wcześniejszych i jednocześnie reklamuje te dopiero zapowiedziane. Tak też jest z Shang-Chi. Szkielet pozostaje ten sam, ale co z tego?
Tytułowy bohater "Shang-Chi i legendy dziesięciu pierścieni" to grany przez Simu Liu sympatyczny dwudziestokilkulatek, który pracuje jako parkingowy, a w wolnym czasie chodzi na karaoke i upija się ze swoją najlepszą kumpelą Katy (Awkwafina). Mężczyzna skrywa mroczną tajemnicę - jego ojcem jest Wenwu (Tony Leung), żyjący od tysiącleci przywódca organizacji Dziesięciu Pierścieni. Demony przeszłości dają o sobie znać, gdy pewnego dnia Shang-Chi i jego przyjaciółka zostają zaatakowani przez najemników pracujących dla przestępcy. Czując, że kolejnym celem Wenwu może być jego siostra, młody wojownik musi w końcu zmierzyć się z traumami przeszłości.