"Scena ciszy" [recenzja]: Norymberga i Jerry Springer

Kadr z filmu "Scena ciszy" /materiały prasowe

Historia to nie bajka, którą wieńczy przepisowy happy end. W 1965 roku w Indonezji władzę przejęła armia. Przeciwnicy dyktatury byli oskarżani o komunistyczne sympatie, a potem torturowani i zabijani; w takich okolicznościach zginęło ponad milion osób. Obecnie sprawcy ludobójstwa wiodą spokojne życie, ciesząc się statusem bohaterów narodowych i zdobytymi w nieuczciwy sposób majątkami.

O tym wszystkim opowiadają dwa bliźniacze dokumenty, które zrealizował amerykański reżyser Joshua Oppenheimer. Pierwszy, "Scena zbrodni", jest bez wątpienia arcydziełem. Drugi, "Scena ciszy", wypada blado na tle swojego poprzednika. To zaledwie postscriptum, niepotrzebnie rozciągnięte do rozmiarów pełnometrażowego filmu.

Tak jak w "Scenie zbrodni" bohaterami są emerytowani kaci, bez wstydu i nawet z pewną dumą wspominający dokonane egzekucje, tak w "Scenie ciszy" na pierwszy plan wysuwają się ofiary, a konkretnie: krewni pomordowanych. Dowiadujemy się o tym, że tragedia z lat 60. XX wieku miała lub wciąż ma destrukcyjny wpływ na ich życie. Że czują się poszkodowani, ale na co dzień muszą ćwiczyć się w zapominaniu, bo próba wystąpienia przeciwko oficjalnej, zwycięskiej narracji mogłaby sprowadzić na nich kłopoty.

Reklama

Oddanie głosu właśnie tej grupie jest szlachetnym gestem, ale niewiele wnosi do nakreślonego w "Scenie zbrodni" obrazu współczesnej Indonezji. Po seansie tamtego filmu oczywiste wydawało się to, że w kraju, gdzie mordercy piastują wysokie urzędy i występują w telewizji, nie rozmawia się o winie i jedynie marzy o zadośćuczynieniu.

W "Scenie zbrodni" bohaterowie biorą udział w przewrotnej grze, w czasie której odgrywają egzekucje w różnych filmowych konwencjach; chociaż wydaje im się, że są gwiazdami, to tak naprawdę w pełni odsłaniają swoje szaleństwo.

Pomysł wyjściowy "Sceny ciszy" jest dużo prostszy i przy tym bardziej agresywny: otóż Oppenheimer odwiedza kolejnych oprawców z Adim, czterdziestoletnim optykiem, którego brat zginął podczas czystek. Poczciwcowi Adiemu marzą się rozmowy o przeszłości, prawdziwe, pobudkach i emocjach. Jak nietrudno się domyśleć, spotyka się głównie z wykrętami lub groźbami. Jego misja jest zaledwie donkiszoterią, ostentacyjnym, ale daremnym waleniem głową w mur. Śledzi się ją z mieszanką oburzenia i zażenowania. Jak coś pomiędzy procesami norymberskimi a "Potyczkami Jerry'ego Springera".

Co najgorsze, z tych traumatycznych konfrontacji nie płynie żaden ciekawy, wartościowy wniosek. Nic poza przypomnieniem, że zło jest z reguły banalne. I konstatacją, że mordercy nie czują się komfortowo w towarzystwie krewnych swoich ofiar.

4/10

"Scena ciszy" (The Look of Silence), reż. Joshua Oppenheimer, Niemcy, Holandia, Francja, Finlandia, Dania 2014, dystrybutor: Against Gravity, premiera kinowa: 22 kwietnia 2016 roku.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Scena ciszy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy