"Sausage Party" [recenzja]: Kiedy kiełbasa ma uczucia

Kadr z filmu "Sausage Party" /materiały prasowe

Z humorem Setha Rogena jest jak z tytułową parówką, niby ciężkostrawny, mało wyrafinowany i czasami ciężko się przyznać do bycia jego fanem, ale po kryjomu można pochłaniać go w każdych ilościach. Trzeba tylko uważać na zgagę.

Horror miesza się tu z komedią, w finale wybuchając kadrami z hard porno. A wszystko to przy użyciu ożywionych produktów spożywczych. Po wyjściu z kina zastanawiamy się, co zażył scenarzysta, żeby ten cały świat wymyślić.

Główny bohater, parówka Frank (Seth Rogen), pewnego dnia dowiaduje się, że jego idylliczna wizja świata, którą dzieli wraz z kolegami ze sklepowej półki, to mit. Ludzie wcale nie są bogami, a ich świat to nie raj, tylko piekło, w którym ziemniaki żywcem obierane są ze skóry, kiełbaski nadziewane na widelce, a sałata rozrywana na strzępki. O papierze toaletowym nie wspominając...

Reklama

Zdobytą wiedzą Frank pragnie się podzielić z resztą produktów, ale najpierw wyrusza w podróż, żeby zdobyć dowody na ludzkie "zbrodnie" kulinarne. Towarzyszą mu miłość jego życia - urocza bułka Brenda (Kriten Wiig), z którą to Frank co rusz prowadzi pełne seksualnych podtekstów dialogi, arabski Lawasz (David Krumholtz) marzący o kąpieli swych fałd  w 77 dziewiczych oliwach i wiecznie wojujący z żydowskim Bajglem inspirowanym Woody’m Allenem (mistrzowsko dubbingowanym przez Edwarda Nortona!) i meksykańskie Taco o lesbijskich zapędach (Salma Hayek). Wrogiem numer jeden jest natomiast żądny zemsty... żel do higieny intymnej (Nick Kroll).

Podróż przez supermarket jest pełna niebezpieczeństw (scena, w której produkty wypadają ze sklepowego koszyka ukazana w konwencji wojennego filmu i do złudzenia przypominająca "Szeregowca Ryana"!), ale to i tak nic w porównaniu do makabry i okrucieństwa, jakie mają miejsce w domach wspomnianych już bogów.

Sklepowe story nakręca się, ale możecie być pewni, że takiego finału, jaki funduje nam Rogen, nikt się nie spodziewa!

Z pewnością nie jest to kreskówka dla  dzieci, nieocenzurowane napisy pełne są podtekstów i przekleństw, a  fabułę można określić jako wielką satyrę, kpinę ze stereotypów, ułomności, homoseksualizmu, religii, chwilami obrazoburczą, cały czas podsycaną erotycznymi skojarzeniami.

Wielkim plusem filmu jest oryginalny dubbing, do którego udało się zaprosić całą plejadę gwiazd. Warto też wsłuchać się w muzykę, która podkreśla, a nawet hiperbolizuje wiele scen (Meat Loaf śpiewający I'd Do Anything for Love" czy "Hungry Eyes" Erica Carmena to tylko niektóre hity, jakie będziecie mogli podśpiewywać  razem z bohaterami podczas seansu).

Producenci już zapowiadają drugą część. Ryzykowne posunięcie, bo żeby dobrze bawić się na parówkowym party, niewątpliwie trzeba być fanem tego rodzaju humoru. Ekipę Setha Rogena można kochać albo nienawidzić. Kto pękał ze śmiechu podczas roastu Jamesa Franco, kto widział "Sąsiadów" i nie przełączył na inny kanał, wreszcie kto ma dystans i potrafi śmiać się ze wszystkiego, nie oburzając się na częste balansowanie na granicy dobrego smaku, wyjdzie z kina zadowolony. Reszcie pozostaje przełknięcie tej parówki i nadzieja, że nie wywoła ona żołądkowej rewolucji.

7/10

"Sausage Party", reż. Greg Tiernan i Conrad Vernon, USA 2016, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 12 sierpnia 2016 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sausage Party
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama