Sami swoi za kratkami?
"Bad Boys. Cela 425" ("Bad Boys. Cellule 425"), reż. Janusz Mrozowski, Polska/Francja 2009, dystrybutor Vivarto, premiera kinowa 7 maja 2010 roku.
Janusz Mrozowski w swoich dokumentach i reportażach konsekwentnie skupia się na tematyce więziennej. Najnowszy z nich - ''Bad boys. Cela 425'' powstał w ubiegłym roku jako część ogólnopolskiej akcji społecznej "Resocjalizacja - stop dla agresji". Teraz trafia do kin.
Warto zastanowić się, czy ciemna sala kinowa jest odpowiednim miejscem do obcowania z eksperymentem reżysera. Twórca przebywał przez dziesięć dni, po dwanaście godzin dziennie w jednej z cel wołowskiego zakładu karnego. Na 15 m2 gnieździ się tam siedmioro mężczyzn. Wszyscy odsiadują wieloletnie wyroki. Recydywiści. Znany z wiary w uzdrowicielską siłę resocjalizacji Mrozowski postanowił przyjrzeć się ich codziennemu życiu z bliska.
Pierwszy problem pojawia się już w tym miejscu. Mając świadomość, że twórcy, bez wcześniejszej możliwości bliższego zapoznania się z więźniami, dano tylko niewiele ponad tydzień na nakręcenie materiału, zadajemy sobie pytanie: czy aby na pewno oglądamy ''autentyczne'' życie więźniów? Ile szczerości jest w tym, co bohaterowie mówią przed kamerą? Co dzieje się, kiedy kamera zostaje wyłączona? Wreszcie, zdajemy sobie sprawę, że autora wpuszczono tylko do jednej celi - celi, której rezydenci musieli spełniać odpowiednie warunki, na przykład być ''pokojowo nastawieni''. Co byłoby w przypadku, gdyby Mrozowski wylądował na dziesięć dni w celi z przysłowiowymi ''zakapiorami''?
Reżyser rezygnuje z niewygodnych pytań o przyczyny odsiadki. Zamiast tego pokazuje powszednie, monotonne czynności: zbiórkę, posiłek, obstukiwanie krat (w celu sprawdzenia, czy więźniowie ich nie piłują), sporadyczne wizyty bliskich i dużo wolnego czasu, który zostaje między tymi rutynowymi procedurami. Każdy wypełnia go inaczej. Marek wertuje biblię, otrzymaną od współwięźnia, który zdążył wyjść na wolność i przegrywa płyty z muzyką dla kolegów z bloku. Boguś wiele czasu spędza przed telewizorem, ale - żeby nie tracić kondycji - codziennie biega w miejscu i dźwiga butle z wodą, które zastępują mu ciężarki. Artura z Damianem, największym introwertykiem w towarzystwie, łączą więzy rodzinne - pierwszy był kochankiem matki drugiego. "Znów mieszkamy pod jednym dachem'' - mówią. Julek i Marcin kończą zawodową szkołę. Ten ostatni spędził za kratkami pół życia (trafił tu w wieku szesnastu lat), mimo tego z dużą nadzieją wyczekuje decyzji skracającej jego pobyt w celi. Chociaż perspektywa życia po drugiej stronie muru, napaja go podobnymi niepokojami, jak świadomość, że może siedzieć jeszcze wiele lat.
Właśnie rozterki recydywistów, przypatrywanie się ich codziennym rytuałom, jest najciekawsze w dokumencie Mrozowskiego. Ale może lepiej mówić - w reportażu. Zamysł, by w dwóch godzinach metrażu oddać klimat życia więziennego - w klaustrofobicznych warunkach, w przeludnionej placówce - był bardzo ambitny i bliski temu, co zamierzył Philip Gröning w ''Wielkiej ciszy''. Długi, oszczędny film Gröninga pozwalał widzom na kilka godzin wskoczyć w skóry mnichów, podzielić z nimi rytuały codzienności klasztornej egzystencji; oddawał niezwykłą atmosferę kontemplacji duchowej, imponował harmonią narracji, nastrajał spokojem. Ale ''Wielka cisza'' potrafiła też zaskakiwać. Medytacyjny klimat burzyły na przykład sceny, w których bracia kartuzjanie pokonują na saniach podklasztorne wzgórza, ciesząc się przy tym jak małe dzieci.
Na tym tle zasadniczy problem filmu Mrozowskiego jest czytelny. Reżyser wchodzi do celi z tezą: ''Trzeba pokazać, że więźniowie to ludzie tacy sami jak my''. Komponując materiał, który ma być ilustracją tego założenia, twórca gubi jednocześnie wiarygodność przekazu. Przy bohaterach fabularnej ''Symetrii'' Niewolskiego ''źli chłopcy'' z celi 425 wypadają raczej jak ''chłopaki z sąsiedztwa'', którzy za zły uczynek wegetują latami w nieludzkich warunkach. Nie oznacza to bynajmniej, że Niewolski - sam były więzień - demonizował zakłady karne i ich mieszkańców. Próbował zajrzeć jednak nieco głębiej; usiłował odpowiedzieć na pytanie, co w dzisiejszej dobie może oznaczać więzienie dla człowieka, który trafia tam z zewnątrz, z równie niewesołej rzeczywistości. Dywagacje natury filozoficznej są Mrozowskiemu obce. Daleko mu też do przenikliwości Marcina Koszałki, któremu w dokumentalnym ''Wyroku na życie'' udało się dostrzec mikroświat stworzony na wzór domów rodzinnych przez więźniarki i opiekunów zakładu karnego w Krzywańcu. ''Bad boys. Cela 425'' zatrzymuje się na poziomie rozbudowanego reportażu.
I tu wracamy do pytania postawionego na początku. Czy przestrzeń kinowa jest najlepszym miejscem do prezentacji tego filmu? Wydaje się, że swoją edukacyjną misję obraz lepiej spełniłby w telewizji lub w szkołach, gdzie przede wszystkim powinno się pielęgnować zmianę nastawienia społeczeństwa do problemu resocjalizacji i konieczności współżycia z byłymi więźniami. Mrozowski skończył już zdjęcia do kolejnej części projektu, ''Bad girls''. Jeśli i tym razem film okaże się bardziej ilustracją odgórnej tezy niż prezentacją rzeczywistych warunków więziennych i charakterów skazanych, trudno oczekiwać, by sprowokował poważną debatę publiczną na temat zmian w polskim więziennictwie.
4/10