"Rój" opowiada o idealizmie, który zderza się z realizmem. Opowieść o rodzinie, która ucieka przed światem na bezludną wyspę dotyka również tematu wolności, której nie potrafimy okiełznać. To w pełni niezależne kino, które powstało przy pomocy pieniędzy społeczności. Ma swoje wady, ale jest intrygujące.
Mam zawsze problem z krytyką takich filmów jak "Rój". Niezależne kino, które w tym przypadku jest sfinansowane przez prywatnych inwestorów (300 osób!) jest zawsze bliskie mojemu sercu. Wychowałem się w końcu w latach 90., gdy pokolenie festiwalu Sundance weszło z przytupem na światowe salony. Doceniam więc bardzo już sam sposób realizacji debiutu Bartka Bali. "Rój" to kino autorskie, osobiste i wypływające z serca jego twórców. Jest to jednak film mający wady, które nie wynikają wcale z małego budżetu.
"Rój" opowiada o rodzinie, która od dekady mieszka na bezludnej wyspie. Nie wiemy, dlaczego wyjechali (poza tym, że przeszkadzał im zgiełk cywilizacji) i w jakim rejonie świata się znajdują. Stworzyli własne odrębne uniwersum. Żyją zgodnie z prawem natury. Nie mają prądu, robią zapasy na ciężką zimę, polują i leczą się ziołami. Tyle, że nadchodząca zima wydaje się być o wiele gorsza niż poprzednia, podczas której rodzina głodowała.
"Rój" opowiada więc o idealizmie, który zderza się z realizmem. Utopia mieszczańskiego wyobrażenia życia zgodnego z prawami natury zostaje zderzona z realnym wymiarem praw natury, gdzie silniejszy pożera słabszego. To najciekawszy aspekt opowieści, który nie zostaje jednak w satysfakcjonujący sposób zgłębiony. Nie wiemy czy ojciec (Eryk Lubos) i matka (Roma Gąsiorowska) byli pięknoduchami, którzy wierzyli w moralną supremacja bezmięsnego i ekologicznego świata, zaś w swoim Edenie musieli własnoręcznie patroszyć króliki i ryby. Nie wiemy, czy ze świata wypchnęła ich niezgoda na jego społeczną strukturę, co skończyło się patriarchalizmem w jego najbardziej prymitywnej formie w ich mikrokosmosie. Chciałbym zobaczyć w wyrazistej formie taki rodzaj radykalnej przemiany naiwnych bohaterów, co w czasie światowej infantylnej percepcji "życia zgodnie z prawami natury", byłoby mocno niepoprawne politycznie.
Film otwiera scena walki w wodzie ojca i nastoletniego syna (Adam Wojciechowski), który, zgodnie z prawami natury, rzuca wyzwanie przewodnikowi stada. Jest coraz silniejszy, hormony w nim pulsują i chce wywalczyć sobie miejsce, które uważa, że mu się należy. Stary wilk podupada na zdrowiu, więc młody rzuca mu się do gardła. W pewnym momencie pojawia się rywalizacja o matkę, mające na dodatek podłoże czysto seksualne. Syn obserwuje rodziców, gdy uprawiają seks, a brak innych kobiet niż matka i młodsza siostra powoduje, że obiektem seksualnym staje się właśnie rodzicielka.
Kompleks Edypa? Twórcy nie wchodzą tak głęboko w antyczną spuściznę zachodniego człowieka, który tutaj wyrzeka się swojej całej cywilizacji w imię pierwotnych instynktów. Szkoda, że scenariusz nie ma takiej ciężkości. Przecież postać siostry (Antonia Litwiniak) doskonale nadaje się do symbolu duszy, o którą walczą od pewnego momentu brat i matka. To wielki temat zachodniej kultury! Syn walczy z patriarchalnym i brutalnym ojcem, który wbrew rozsądkowi nie zgadza się na rezygnacje z budowania swojej utopijnej krainy. Sam szybko zamienia się w tyrana. Czy takie jest męskie dziedzictwo? A może syn jest tworem swojego ojca, który nie dał mu szansy na dostrzeżenie innego systemu wartości?
Brakuje mi w tej opowieści większej penetracji ludzkich motywacji, które są nie tylko fizyczne i psychiczne, ale też duchowe. Przecież rodzina każdy dzień rozpoczyna od parareligijnego rytuału, gdzie w centrum stoi siła woli i jedność. Zbudowali więc jakiś swój system wartości. Odnoszący się do czego i kogo? Jak zracjonalizowali sobie eksploatacje wyspy, skoro porzucili świat przez to, że ludzkość go właśnie wyeksploatowała? Nie jest ten film pozbawiony symboliki. Zamknięty w klatce ptak, który powoli zaczyna kochać swoją niewolę jest jednak symbolem mocno wyświechtanym i jednoznacznym. Podobnie zresztą jak tytułowy rój pszczół, który co jakiś czas zostaje nam zaprezentowany. Jesteśmy stadnym zwierzęciem? Truizm.
Bartek Bala i Maciej Słowiński, który jest współautorem scenariusza wolą skupiać się na bardziej przyziemnych aspektach losów rodziny. Matka zachodzi w ciążę i po przejściach z poprzednim dzieckiem, chce urodzić dziecko w szpitalu, a nie szałasie. Jej mąż wyraźnie popada jednak w obłęd, stawiając samczą walkę z synem wyżej niż fizyczne przetrwanie rodziny. Ten czysto ludzki wymiar działałby mocniej przy bardziej charyzmatycznej obsadzie. Napięcie wyparowuje, gdy Eryk Lubos znika z ekranu i wszystko zostaje na barkach Gąsiorowskiej i Wojciechowskiego.
Gąsiorowska oddaje dramat kobiety, która zostaje zniewolona przez kogoś, kogo wcześniej kochała, zaś Wojciechowski radzi sobie z ukazaniem kompleksu ojca. Tyle, że zwierzęcość i wyrazistość Lubosa zupełnie go przykrywa. Nawet przez moment nie uwierzyłem, że jego syn może go zastąpić na wyspie. Może w tej, jakże kluczowej roli, należało obsadzić bardziej doświadczonego aktora?
"Rój" jest natomiast ciekawy wizualnie. Zdjęcia Zuzanny Kernbach podkreślają surowość i brutalność wyspy, którą zagrała plaża nad Morzem Bałtyckim. Twórcy zbudowali zresztą całą osadę rodziny, co nadaje filmowi wyjątkowej naturalności. Intrygująca jest też muzyka Pawła Górniaka, która jeszcze lepiej by wybrzmiała, gdyby nad wyspą unosił się bardziej metafizyczny zły duch. Ten film otwiera przecież walka w wodzie, czyli symbolu oczyszczenia. Zamyka wszystko ogień, który jest w naszej kulturze katharsis w innym wymiarze niż woda. Pomiędzy tymi żywiołami jest natomiast zbyt jednowymiarowa opowieść o ludzkim złu i wolności, która jest złudna, a my nie potrafimy z niej korzystać.
5,5/10
"Rój", reż. Bartłomiej Bala, Polska 2023 roku, dystrybucja: CONTENT SPOT, premiera w internecie: 15 maja 2023 roku.