"Rodeo". Motocyklowa rewolucja na francuskich przedmieściach [recenzja]

Scena z filmu "Rodeo" /Galapagos Films /materiały prasowe

Nie jest zaskoczeniem, że "Rodeo" zdobyło Nagrodę Jury w canneńskiej sekcji Un Certain Regard, gdzie pokazywane są autorskie filmy z odrębnym spojrzeniem na filmową narrację i opisywaną rzeczywistość. Film Loli Quivoron jest ciekawy przez sposób opowiadania, choć brakuje w nim głębszego wymiaru głównych postaci. To też zupełnie inne spojrzenie na wolność, z jaką zrośnięte są motocykle.

Jest to historia bardzo hermetyczna i bardzo francuska. W latach 80. XX wieku we Francji mianem rodea określało się proceder kradzieży przez imigrantów z Afryki aut w rządowych dzielnicach Paryża i innych metropolii. Auta służyły do nocnych pościgów, a potem były palone. Dziś "urban rodeo" jest plagą francuskich ulic i stanowi coraz większy problem dla społeczeństwa. Szalejący na motocyklach i w szybkich samochodach młodzi ludzie są odpowiedzialni za wypadki, których ofiarami są również dzieci - pisały o tym w zeszłym roku także polskie media. 

"Rodeo": Uliczny realizm motocyklowych gangów

"Rodeo" jest wejściem w to środowisko w paradokumentalnym stylu "Fish Tank" Andrei Arnold, ale również jej "American Honey", który portretował młodych "wyrzutków" na amerykańskich bezdrożach. Podobnie jak Arnold, Quivoron obsadziła film głównie amatorami, co nadaje mu ulicznego realizmu. Świat gangów motocyklowych penetrujemy wraz z Julią (Julie Lendru), która w męskim i brutalnym świecie szuka swojego miejsca. Złożony głownie z imigrantów i mniejszości etnicznych z północnej Afryki świat motocyklistów jest patriarchalny. Odrzuca Julię, mimo, że ona sama zdaje się być osobą aseksualną, którą interesują wyłącznie motocykle. Tyle że one nie symbolizują buntu Marlona Brando z "Dzikiego". To bunt innego rodzaju.

Reklama

Quivoron próbuje balansować między różnymi filmowymi gatunkami. Zarysowuje społeczne tło rodziny Julii, zerka w stronę francuskiej tradycji heist movies, ale jednocześnie nigdy nie rezygnuje z paradokumentalnego zacięcia. Problem w tym, że poza nim niewiele z tej opowieści wynika. Quivoron w przeciwieństwie do Arnold czy mistrza ulicznego kina z amatorami w głównych rolach - Seana Bakera ("Mandarynka", "Florida Project", "Red Rocket"), nie buduje głębi swoich bohaterów na tyle mocno, by łatwo się z nimi było utożsamić. Odczytuję oczywiście w pełnej szczęścia twarzy Julii jej poczucie wolności na motocyklu. Widzę też jej zdeterminowanie, by wywalczyć sobie miejsce w męskim świecie. Co jednak dalej? 

Quivoron kilka lat dokumentowała świat francuskich motocyklistów, co widać w każdej scenie. "Rodeo" jest bardzo wiarygodnym i intrygującym portretem tego środowiska. Jest to jednak portret zbiorowy, który nie pomaga mi w niego emocjonalnie wejść. Surowe i brudne zdjęcia Raphaëla Vandenbussche'a miałyby jeszcze większą moc, gdyby szedł za nimi choć jeden dramatyczny twist akcji. Nie oczekuję hollywoodzkiej słodyczy rodem z samochodowej familii Dominica Toretto (tutaj grupą też dowodzi człowiek, zwany Domino), gdzie kobiety akurat były więcej niż mile widziane. Jednak w kontekście zdumiewającego i niemal metafizycznego finału, większy nacisk na pogłębienie postaci Julii wrzuciłoby filmowemu "Rodeo" wyższy bieg.

"Urodziła się z motorem między nogami"

34-letnia Quivoron nie jest Amerykanką, więc motocykl w jej rękach nie symbolizuje jankeskiego poczucia wolności, której integralną częścią są bezdroża i bunt przeciwko systemowi w kontekście nie tylko społecznym i politycznym, ale filozoficznym i egzystencjalnym. Julia również wykrzykuje, że "urodziła się z motorem między nogami", ale jej bunt jest związany raczej ze specyfiką swojego środowiska. Reżyserka nie ukrywa, że tak jak Julia, jest osobą niebinarną, co w świecie afrykańskich imigrantów o przeważnie islamskiej tożsamości ma dodatkowy ciężar. Tyle, że położenie akcentu na ten aspekt nie zachęca do szerszego spojrzenia na symbolikę jednośladowego pojazdu.

Może właśnie to skupienie się na rozdarciu między seksualną tożsamością w hiperrealistycznym męskim świecie gangsterów na motocyklach powoduje, że "Rodeo" odbiega od tego, czego wychowany na "Easy Riderze" kinoman szuka w kinie motocyklowym. "Spieprzyliśmy wszystko"- mówi Kapitan Ameryka do Billa w ikonicznym dla amerykańskiego odłamu rewolucji pokolenia 68 manifeście. To jedno zdanie uczyniło zrobionego również w zupełnie niezależnym duchu i za małe pieniądze "Easy Ridera" nieśmiertelnym. Quivoron nieśmiertelność ducha pokazuje dosłownie w finale swojej opowieści. No, ale francuska rewolucja nie jest amerykańską. Ona trwa bezustannie i dziś ma twarz właśnie przybyszów z Afryki. "Rodeo" jest więc relacją z jednego z pól bitewnych. W tym wymiarze jest to obraz intrygujący. 

6/10

"Rodeo", reż. Lola Quivoron, Francja 2022, dystrybutor: Galapagos Film, premiera kinowa: 4 sierpnia 2023

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama