"Redwood" [recenzja]: Ofiary z ludzi

Kadr z filmu "Redwood" /materiały dystrybutora

"Redwood" otwiera plansza ze słynnym aforyzmem Friedricha Nietzschego, mówiącym o tym, że jeśli zbyt długo wpatrujemy się w otchłań, ta wreszcie odwzajemnia spojrzenie. Jak się z czasem okazuje, ów cytat nie ma wiele wspólnego z fabułą, a przynajmniej nie więcej niż miałby z każdą inną historią, której tematem jest ciemna strona ludzkiej natury. Horror Toma Patona opowiada przede wszystkim o egoizmie, o bardzo dosłownym poświęcaniu najbliższych osób w imię własnego dobra.

Prolog rozgrywa się w położonym w lesie grobowcu, gdzie przed potwornym posągiem anonimowa dziewczyna podrzyna gardło nagiemu mężczyźnie, najprawdopodobniej będącemu jej mężem lub chłopakiem. To ofiara złożona jakiemuś mrocznemu bóstwu..

Potem akcja skupia się na innej parze, Joshu (Mike Beckingham) i Beth (Tatjana Inez Nardone). Bohaterowie jadą na wycieczkę w góry. Wraz z kolejnymi kwadransami wychodzą na jaw niepokojące fakty. Josh jest chory na białaczkę, a wedle legendy w okolicy znajduje się miejsce, w którym dzieją się cuda, ludzie zdrowieją wbrew prognozom lekarzy. Josh udaje niewiniątko, ale nietrudno domyślić się, że przyjechał tutaj nie po to, aby zrelaksować się przed chemioterapią. Łatwo też odgadnąć, że finał filmu będzie rymował się z jego początkiem.

Reklama

Paton przeznacza sporo czasu na nakreślenie portretów bohaterów. Josh jest popularnym muzykiem, który znajduje się w momencie kryzysu; Beth żyje w cieniu partnera, dumna z jego osiągnięć i przejęta jego problemami. On jest narcystycznym bachorem, a ona równą, dziarską dziewczyną. Ich role są wiarygodnie napisane, ale niestety gorzej zagrane. Jeśli humorystyczne sceny wypadają całkiem nieźle, to te poważniejsze obnażają warsztatowe braki aktorów - Beckingham recytuje ponure kwestie niczym android, i to taki reprezentujący nieszczególnie zaawansowany model, a Nardone krzywi się i pochlipuje z groteskowym przejęciem gwiazdy opery mydlanej.

Nad wyprawą na łono natury unosi się widmo rychłej tragedii. Reżyser stara się kreować atmosferę grozy, raz po raz omiatając kamerą połacie lasu, w którym, jak wiadomo, czai się pierwotne zło, ale efekt jest irytująco efekciarski, zupełnie jakby dziecko bawiło się sprezentowanym przez rodziców dronem. Lepiej wypadają sceny podchodów z grasującymi pośród drzew wampirami: oszczędne w dawkowaniu efektów, bardziej pobudzające wyobraźnię niż walące w bebechy.

Dramatyzm ekranowej historii umniejszają jednak próby zabawy z konwencją, obnażania jej mechanizmów i wyśmiewania się z niej; próby, trzeba dodać, prymitywne i gówniarskie. Paton nie potrafi zdecydować się, czy chce, aby jego film był mroczną przypowieścią o toksycznej relacji, czy niezobowiązującym pastiszem horroru. Ten brak spójnej autorskiej wizji, widoczny także w kwestii pozbawionego późniejszych odniesień cytatu z Nietzschego, jest najpoważniejszą ze wszystkich wad "Redwood".

3/10

"Redwood", reż. Tom Paton, Wielka Brytania 2017, dystrybutor: Wistech, premiera kinowa: 8 grudnia 2017 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy