"Ratujcie zwierzęta, żeby pozostać ludźmi". Ten film wyciska łzy z oczu

Kadr z filmu "My, nasze zwierzęta i wojna" (screen ze zwiastuna) /materiały prasowe

Bez opieki, dostępu do wody i jedzenia, uwięziona w ruinach, przeżyła 55 dni. Gdy jej rodzina była przekonana, że już nigdy jej nie zobaczy, została uratowana. Poznajcie poruszające i inspirujące historie zwierząt i ludzi, połączonych przez wojnę.

55 dni samotności

"Jesteśmy służbami ratowniczymi, dla nas cenne jest każde życie" - powiedzieli strażacy, wynosząc z ruin 13-letnią kotkę Glorię, zwaną też Szafą. Utknęła niemal na dwa miesiące między 6. i 7. piętrem bloku. Nie miała jak się wydostać. Lekarze weterynarii dawali jej 40% szans na przeżycie, chociaż cudem było już to, że w ogóle oddycha, porusza się i została przez kogokolwiek z ulicy wypatrzona.

Nic nie zapowiadało takiego ciągu wydarzeń. To był prawie normalny dzień. Prawie, bo wojna już trwała, niemniej nikt nie planował ewakuacji. Opiekunowie Glorii wyszli po prostu do "dziadków". Nie spodziewali się, że nigdy więcej nie zobaczą już swojego mieszkania i wkrótce stracą nadzieję na odzyskanie kotki. Do ich rodzimej Borodzianki wkroczyły rosyjskie wojska inwazyjne, a budynek został zbombardowany. Cuda jednak się zdarzają. Gloria przetrwała i wróciła do sił, stała się medialną sensacją, co z kolei pozwoliło na zebranie funduszy na budowę nowego schroniska dla bezdomnych zwierząt.

Reklama

W filmie dokumentalnym "My, nasze zwierzęta i wojna" takich opowieści jest bez liku. Przed seansem warto sprawdzić, czy w torebce jest paczka chusteczek higienicznych - może się przydać. Trudno bowiem przejść obojętnie obok zwierząt i bohaterskich ludzi, którzy dla ich ratowania ryzykują życie i zdrowie, nie baczą na trudy, zakładają kamizelki kuloodporne i wyruszają do stref "zero". Tuż obok unosi się bitewny pył, trwa ostrzał, a oni robią swoje. Nie muszą, chcą. Tak czują.

"Ratujcie zwierzęta, żeby pozostać ludźmi"

"Ratujcie zwierzęta, żeby pozostać ludźmi" - to motto, które towarzyszy Asi Serpińskiej, założycielce schroniska w Hostomelu. W pierwszych tygodniach inwazji razem ze zwierzętami i pracownikami ośrodka znalazła się w samym epicentrum działań wojennych. Z jednej strony Rosjanie ostrzeliwujący lotnisko, z drugiej armia Ukrainy broniąca swoich ziem. "Każdej godziny nad naszymi głowami słychać było około 100-150 wystrzałów" - mówi współpracownik Asi. W pewnym momencie wspólnie podjęli decyzję o otwarciu boksów. Tym samym uratowali setki żyć.

Inną decyzję podjęto w Borodziance. W huku artyleryjskiego ostrzału dyrekcja tamtejszego azylu bała się, że wypuszczenie zwierząt stworzy zagrożenie dla ludzi i że dojdzie do pogryzień. Boksy zamknięto, ludzie opuścili swoich podopiecznych, żeby chronić siebie. Kiedy wrócili po miesiącu, na wybiegach żywe były już tylko nieliczne psiaki. Trauma wynoszenia ciał innych podopiecznych z wolontariuszami schroniska pozostanie już na zawsze. Dziś opowiadają o tych dniach ze łzami w oczach i trzęsącym się głosem. Okrutny paradoks losu polega na tym, że dzięki tragedii ocalałe zwierzęta trafiły do adopcji. Zyskały domy i rodziny, bez wojny utknęłyby za kratami. Zresztą nie tylko psy i koty.

Nie tylko psy i koty

Anton Ptushkin przypomina, że ofiarami wojny są też i inne zwierzęta. Do kijowskiego zoo podrzucono ich kilkaset, np. jaszczurki, ryby. A czy rozważana była ewakuacja ogrodu, gdy Kijów był atakowany? Logistyka takiego przedsięwzięcia jest skomplikowana i bez latających po niebie uzbrojonych dronów.

Są też niedźwiedzie, duże koty. Jak się okazuje - dla niektórych Ukraińców "maskotki". Trzymają w domach maluchy, a potem, gdy dzieciaki stają się kłopotem, bo dorosły, wyrosły i nie są już takie słodkie, zamykają w ciasnych klatkach. "Czasami są karmione, czasami nie" - mówi Natalia Popova, kolejna z bohaterek "My, nasze zwierzęta i wojna".

Natalia jeszcze przed wojną założyła Centrum Ratunkowe dla Dzikich Zwierząt, żeby pomagać takim ofiarom ludzkiej głupoty i egoizmu, chwilowego kaprysu. Wraz z początkiem inwazji tylko zintensyfikowała swoje działania. Wyobraźcie sobie ewakuację zestresowanego niedźwiedzia czy lwa w takich warunkach. Popovej i jej współpracowników to nie zraża, za to dla "swoich" uratowanych znajdują nowe schronienia poza Ukrainą. Nawet w RPA. Kolejny przypadek, gdy zło rodzi dobro i ciasna klatka zostaje zamieniona na wielohektarowy rezerwat.

AmbasaDOG Dobrej Woli Patron

Historie, które przedstawia Anton Ptushkin to nie tylko opowieści o poświęceniu, wjeżdżaniu w strefy aktywnych działań wojennych, ale też o bezwarunkowej miłości. Psiak Kiełek "upatrzył" sobie na ulicy Artema, żołnierza. To była przyjaźń od pierwszego wejrzenia. Zostali razem. Spali razem. Jedli razem. Artem przedstawił go swojej rodzinie i przyjął do niej. Życie napisało tej historii własny epilog...

Za troskę zwierzęta nie tylko odpłacają uczuciem. Inny bohater filmu: Patron miał być typowym rodzinnym psiakiem wystawowym. Stał się pierwszym psem z tytułem Ambasadora Dobrej Woli UNICEF-u. Właściwie AmbasaDOGa.

Do 2023 roku dziarski Jack Russell Terrier, który stał się członkiem rodziny szefa czernichowskich służb ratunkowych Mychaiła Iliewa, wykrył 500 ładunków wybuchowych. Szybko stał się tematem medialnych newsów, trafił na koszulki, opakowania słodyczy. Doczekał się nawet 16-odcinkowej animacji "Pes Patron". Mówiły o nim media na świecie. Dzięki fundacji jego imienia udało się zebrać fundusze na leczenie i rehabilitację 90 rannych saperów.

Rodziny się nie zostawia

Wszyscy chyba pamiętamy te zdjęcia: ostrzeliwane miasta, płonące domy, ruiny, długie sznury maszerujących ludzi. Tłumy na naszych dworcach. Ludzie, a obok nich, lub na ich rękach, psy, koty, czasem bardziej egzotyczni przyjaciele. Bo rodziny przecież się nie zostawia. Prawda to oczywista, ale w historii kryzysów humanitarnych i wojen - jak podkreślają rozmówcy w "My, nasze zwierzęta i wojna", była to największa akcja ewakuacji zwierząt w historii ludzkości. 

Opowieść Antona Ptushkina jest na pewno świadectwem tamtych dni i bohaterstwa, serca. Nie przejdzie raczej do historii kina jako największe dzieło, które kiedykolwiek powstało, estetyczny majstersztyk, realizacyjna i konstrukcyjna perła czy wielkie śledztwo w sprawie, które ujmuje wszystkie odcienie problemu (nie cały naród świeci przecież przykładem, byli i ci, którzy w ogóle o zwierzętach nie myśleli, a wcześniej traktowali je fatalnie).

Uwaga na marginesie

Z naszej perspektyw odrobinę szkoda, że autor całkowicie pomija zaangażowanie Polaków w ratowanie ukraińskich zwierząt. Było przecież gigantyczne i często trwa nadal. Ile schronisk i fundacji przyjęło czworonożnych uciekinierów, wysyłało dla nich tony karmy, leków, akcesoriów, ile osób prywatnych organizowało spontaniczne konwoje, jechało, żeby na miejscu pomagać, ilu lekarzy zaangażowało się w leczenie? Ilu strażników granicznych wspierało bezpieczeństwo zwierząt przekraczających granicę? Jak duże i szybkie działania podjęto, aby zminimalizować formalności graniczne, zazwyczaj wymagające wielotygodniowych przygotowań?

Z ekranu nie pada na ten temat nawet pół zdania, chociaż reżyser znajduje czas na wywiady z zagranicznymi komentatorami i wolontariuszami (niczego im nie ujmując). Może w jednym filmie wszystkiego powiedzieć się nie da, na pewno, niemniej taki niedosyt pozostaje. Zapewne Ptushkina w ten sposób poprowadzili bohaterowie, zwłaszcza jeden psiak, który z Ukrainy trafił bodaj do Amsterdamu (przez Polskę pewnie przejechał...).

Lekcja miłości

"My, nasze zwierzęta i wojna" dobrze rymuje się z innym dokumentem o tej samej tematyce, a mianowicie "Wszystko ma żyć". W tym przypadku reżyserzy: Tetiana Dorodnitsyna i Andrii Lytvynenko koncentrują się na jednej bohaterce, siłaczce i mistrzyni świata Annie Kurkurinie, która również ratuje zwierzęta z wojennego piekła. Produkcja pokazywana była na kilku festiwalach w Polsce w ostatnich miesiącach, ma też trafić do kin.

Co więc zostaje z seansu? Owszem, sporo lukru i jednostronnego spojrzenia - twórcy patrzą na Ukrainę przez różowe okulary, a tymczasem z traktowaniem zwierząt nie zawsze jest (było) tam tak wspaniale. Niemniej, na pewno jest coraz więcej ludzi - i w Ukrainie, i w innych krajach, dla których los naszych przyjaciół jest ważny. I na taki filmowy hołd, czuły i wzruszający jak najbardziej zasługują. Jest ta opowieść laurką, ale i potrzebnym, godnym wyrazem uznania dla empatii, promieniem nadziei i miłości wśród pożogi.

6/10

"My, nasze zwierzęta i wojna" (My, nashi ulyublentsi ta viyna), reż. Anton Ptushkin, Ukraina/Kanada 2024, dystrybutor: Aurora Films, premiera kinowa: 11 października 2024 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama