Reklama

Raczkując w przestworzach

"Ricky", reż. Francois Ozon, Francja 2009, Gutek Film, premiera kinowa 27 listopada 2009 roku.

Będąc wieloletnim czytelnikiem pism filmowych niejednokroć sparzyłem się czytając artykuły, które wyjawiały detale historii, tudzież, o zgrozo, finał filmu. Na szczęście w dobie internetu wynaleziono magiczne słowo, którego pojawienie się w tekście ma charakter ostrzegawczy - spoiler. Korzystając więc z tego dobrodziejstwa informuję, że poniższa recenzja zawiera szczegóły zdradzające przebieg fabuły filmu. Przeto, Szanowny Czytelniku, jeśli nie chcesz psuć sobie zabawy zawczasu, zapraszam do przeczytania poniższej treści po seansie.

Reklama

François Ozon nie należy do autorów, dających się łatwo zaszufladkować. Z filmu na film, nadsekwański twórca balansuje na granicy gatunków, przechodząc płynnie od musicalu, poprzez thriller i melodramat aż po historyczny romans. Zazwyczaj sztafaż ten służy zabawie w kino, czasami jednak za kostiumem gatunkowym kryje się ważkie przesłanie. Przesłanie niekiedy skrzętnie ukrywane, albowiem, poza zamiłowaniem do gry z gatunkiem, Ozon lubi nurzać się w kiczu. Niekiedy przybiera to subtelną (jak na kicz) formę ("Angel"), kiedy indziej z ekranu kamp bucha pełną parą ("Krople wody na rozpalonych kamieniach").

W swoim najnowszym filmie Ozon postanowił ponatrząsać się z kina społecznego spod znaku braci Dardenne. A przy okazji zakpić z widzów i krytyki, która łamie sobie pióra, próbując zinterpretować "Rickiego" i wpisać go w czytelne dla nich ramy. Znakomita większość tych pismaków polega na polu walki, potyka się o własne domysły i eksplikacje, ostatecznie konstatując, że film to nieczytelne kuriozum, bzdet suto zabarwiony absurdem. Ani myślę dołączać do tego chóru męczydusz, poirytowanych brakiem klarownej wymowy filmu. Przeciwnie - usadawiam się wygodnie w fotelu i delektuję bezczelnym żartem zgotowanym przez autora "8 kobiet".

A zabawa jest przednia. Oto bowiem Katie, trzydziestoparoletnia proletariuszka, samotnie wychowująca córkę, Lisę, przy taśmie produkcyjnej poznaje hiszpańskiego imigranta, Paco. Po przygodnym stosunku w miejscu pracy bohaterowie zakochują się w sobie i prędko pobierają. Owocem ich miłości jest Ricky - jasnowłose dziecię o lazurowych oczach. Wspólną idyllę szybko przerywają jednak symptomy przemocy rodzinnej. Katie razem z Lisą znajdują bordowe sińce na plecach niemowlęcia. Oskarżony o bicie własnego dziecka Paco unosi się dumą i opuszcza ognisko domowe.

W tym miejscu Ozon przygotował dla nas jeden z największych fabularnych twistów w dziejach kina, być może największy od czasów głośnej "Gry pozorów" Neila Jordana. W miejscach wyżłobień Rickiemu na pleckach wyrastają małe skrzydełka, które z każdą minutą projekcji rosną, by w końcu przemienić chłopca w przedziwną hybrydę dziecięcia i nietoperza. Ricky fruwa po mieszkaniu, obija się o ściany, szybuje nad klientami hipermarketu, trzepotem skrzydeł wprawiając w większe zdumienie zdezorientowanych widzów, niż bohaterów. W ślad za niespodziewanym zwrotem akcji idzie konwersja stylistyczna. Unosząc się w górę, Ricky translokuje werystyczną historię w rejony bajkowych narracji. Wyłom dokonany tym fabularnym, przepysznym figlem, z pozoru wydaje się nie do ogarnięcia. Ogromny jest bowiem rozdźwięk między zaangażowaną opowieścią o dylematach rodzinnych klasy robotniczej a kiczowatą historią latającego berbecia. Wielką sztuką Ozona jest pokazanie owej dysharmonijnej całości w ten sposób, że film, mimo nadwątlania starannie budowanego realizmu, nie traci dynamiki ani na chwilę, jednocześnie gubiąc rozmyślnie i przewrotnie wiarygodność przekazu.

Idę o flaszkę, że zgraje psychoanalitycznych hochsztaplerów pokroju Slavoja Žižka będą odczytywać "Rickiego" jako wyraz traumy matki po stracie dziecka. Nie można oczywiście zaprzeczyć, taki wniosek mógłby mieć sens. Uzasadnienie jednak, nawet po przeprowadzeniu bardzo przenikliwej analizy, byłoby bardzo trudne. Ozon jest bowiem twórcą, który mnoży tropy tylko po to, żeby je za chwilę zatrzeć. W pułapkę mogą wpaść nie tylko zboczeni interpretatorzy; każdemu będzie trudno utrzymać równowagę na tym śliskim, zdradliwym gruncie.

Francuski reżyser nie po raz pierwszy przeprowadza operację na narracyjnym schemacie. W "Pod piaskiem" kryminalna historia zagadkowego zniknięcia mężczyzny przeistoczyła się w intymny portret jego dotkniętej melancholią żony. W "5x2" przedstawił koleje losu pewnego związku a rebours. "Ricky" jest dowodem na to, że artysta kroczy obraną ścieżką, kontynuując eksperymenty z opowiadaniem filmowym. W morzu pytań i wątpliwości jedno jest pewne: poirytowanie widzów a także dezorientacja i bezsilność krytyki pokazują, że jest to droga słuszna.

6,5/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: ozon | film
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy