"Ptaki nocy" Cathy Yan to film sygnowany nazwiskiem Harley Quinn, niegdyś lekarki psychiatry zatrudnionej w szpitalu Arkham w Gotham City, uwiedzionej i przeciągniętej na ciemną stronę przez Jokera. Nie ma co się jednak oszukiwać - już w "Legionie samobójców" było widać jak na dłoni, że związek ten nie przetrwa próby czasu, a para psychopatów nie wyląduje na ślubnym kobiercu i nie będą żyli długo i szczęśliwie, póki śmierć ich nie rozłączy.
Strategii na trudne rozstanie jest kilka. Można na przykład się obrazić, załamać, zacząć obgryzać naskórki do krwi z powodu braku, nieobecności i pustki. Można też zacisnąć zęby i przez to bagno jakoś się przeczołgać - podjąć próbę regeneracji i znalezienia ukojenia. To zdaje się droga Harley Quinn po rozstaniu z "Panem J.". Dziewczyna musiała swoje przepłakać i przeboleć, ale uznała, że w końcu trzeba się ogarnąć i porządnie wziąć w garść. By odnaleźć się w nowej sytuacji, wynajęła mieszkanie, postanowiła przepracować błędy przeszłości, wreszcie stanąć na nogi o własnych siłach i zacząć wszystko od nowa. Oglądając "Ptaki nocy", trudno się opędzić od myśli, że pomysł ten przychodzi Harley nie bez trudu. Że znowu wpadła jak śliwka w kompot.
Po pierwsze dlatego, że obecność Jokera jeszcze do niedawna gwarantowała jej nietykalność na mieście, a jako że wypadła poza parasol ochronny, wszyscy - którym w jakiś sposób zalazła za skórę - mogą wreszcie przestać się cackać i posłać jej upragnioną kulkę. Na początku kolejki ustawia się Roman Sionis, potężny gangster bardziej znany jako Czarna Maska, ale to zaledwie czubek góry lodowej. Tak naprawdę całe Gotham zamienia się dla bohaterki w pole minowe. Na każdym rogu, w każdej bramie czai się ktoś, kto pragnie wyprawić ją na tamten świat.
Po drugie - nieuchronnym towarzyszem Harley jest nadal emocjonalne "uzależnienie" od obiektu swoich miłosnych westchnień. "Arlekin ma służyć, wszystkim lata jaki jest naprawdę. Bez pana nic nie znaczy. A ja od bardzo dawna nie byłam taka sama, samiusieńka" - skarży się bohaterka, odreagowując od czasu do czasu brak ukochanego. Nie ma tu najmniejszych wątpliwości, że "Ptaki nocy" do pewnego stopnia traktują więc o zakończeniu toksycznej i przemocowej relacji zbudowanej na całkowitym posłuszeństwie kobiety. O jej usamodzielnianiu, emancypacji (podtytuł filmu brzmi: "fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn) i wychodzeniu z cienia mężczyzny.
Na meta-poziomie film ten można potraktować jako wyjście z cienia innego rodzaju - Warner Bros i DC Films od kilku lat bezskutecznie próbują budować własne uniwersum superbohaterów, cierpiąc na kompleks cieszących się ogromną popularnością produkcji ze stajni Marvela. Tyle że takie tytuły, jak "Batman kontra Superman: Świt sprawiedliwości", wywołany chwilę wcześniej "Legion samobójców", "Liga Sprawiedliwości" czy "Wonder Woman" można uznać za zawstydzająco słabą odpowiedź na wyzwanie rzucone przez głównego konkurenta. W ostatnim czasie nastąpił jednak moment rozkwitu i przełomu - "Joker" Todda Phillipsa z miejsca zdobył rozgłos i uznanie publiczności, przekraczając magiczną barierę miliarda dolarów, jeśli chodzi o zyski na całym świecie. Kilka miesięcy później studio postanawia pójść za ciosem, a zarazem wypuścić film będący biegunowym przeciwieństwem ostatniego przeboju.
Jeśli "Joker" miał stanowić ponurą diagnozę społecznych napięć oraz reinterpretacje historii jednego z filarów popkultury przez pryzmat twardych, współczesnych bolączek, to "Ptaki nocy" miały być w założeniu filmem po prostu lekkim, barwnym, formalnie ekscentrycznym. Widz miał płynąć przez niezobowiązującą historię wyrwaną z szerszego kontekstu, w której twórcy posługują się na potęgę błazenadą, zgrywą i groteskowym humorem. I faktycznie tak to właśnie wygląda. Początek "Ptaków nocy" to czysty absurd wyjęty żywcem z kreskówek Looney Tunes, po chwili Yan rozrywa worek confetti, z którego wysypuje się całe mnóstwo przegiętych filmowych form i sposobów opowiadania. Harley Quinn co rusz wypowiada się wprost do widzów - zgodnie z zasadą burzenia symbolicznej granicy "czwartej ściany", niekiedy mamy do czynienia z przesadnie zamaszystymi ruchami kamery, innym razem z efekciarskimi zwolnieniami i licznymi stop-klatkami, w których myśli, wnioski i wielobarwne komentarze bohaterki pisane są bezpośrednio na ekranie.
Film wyraźnie cierpi na stylistyczne ADHD, karnawałowe przerysowanie i stan kompletnego szaleństwa, ale o dziwo te kilka obrazków jest całkiem zgrabnych - Yan umiejętnie łączy je ze sobą. Świetnie pomyślane są zwłaszcza sekwencje, w których reżyserka trzyma wciśnięty pedał gazu do dechy, podkręcając intensywność akcji i choreografię walk do granic rozsądku. Raz będzie to upstrzona cekinami, kolorowymi papierkami i serpentynami scena demolki na posterunku policji, innym razem - bitka przeniesie się do lunaparku z gabinetem krzywych luster, roller disco i zakręconymi zjeżdżalniami. Yan doskonale wyczuła i wykorzystała dynamikę przynależną niepoczytalnemu, wywrotowemu umysłowi swojej bohaterki.
Całość pozostaje intensywna, żywa, rozgrzana do czerwoności, ale skala formalnej brawury Yan robi jeszcze większe wrażenie, kiedy do Harley dołączają inne dziewczyny z Gotham, które postawiły w ostatnim czasie na emancypację i zadarły z Romanem Sionisem. Żeby uniknąć śmierci w męczarniach, muszą zewrzeć szyki we wspólnej sprawie, umocnić się nawzajem i położyć podwaliny pod tytułowy kobiecy kolektyw. "Ptaki nocy" to bez wątpienia opowieść o prawach i sile kobiet, manifest girl power naszpikowany one-linerami o samoświadomości i niezależności, ale nie porzucający żartobliwej tonacji. Cathy Yan udowadnia, że sednem takiej czy innej adaptacji komiksów superbohaterskich wciąż jest dystans, rodzaj przymrużenia oka, dobra zabawa i ucieczka od tonu serio. W filmowym uniwersum DC to prawdziwa rzadkość.
7/10
"Ptaki nocy" (Birds of Prey), reż. Cathy Yan, USA 2020, dystrybutor: Warner Bros, premiera kinowa: 7 lutego 2020 roku.