"Przyrzeczenie" [recenzja]: Telenowela o rzezi Ormian
Takie filmy są nam dziś szczególnie potrzebne. Naświetlanie, do czego może doprowadzić nietolerancja, powinno być w kinie częste i żywotne. Pytanie, czy podejmujące taki temat "Przyrzeczenie" spełni swoją funkcję i zadziała jako przestrzeżenie, skoro jest filmem na tak niskim poziomie artystycznym.
Gatunkowo film miota się pomiędzy historycznym romansem a telenowelą. Dialogi brzmią sztucznie i szeleszczą papierem, aktorzy męczą się na planie niemiłosiernie, a piękne kostiumy i fantastyczne plenery tego wszystkiego nie rekompensują. Słowem: film, jakich wiele.
Jego wyjątkowość zasadza się jedynie na podjętym temacie rzezi Ormian w Turcji w okresie I wojny światowej. A więc tematu, od którego świat woli trzymać się z daleka. Turcja, wciąż nieprzyznająca się do zbrodni, jest dziś zbyt istotnym graczem na geopolitycznej mapie, by świat mieszał się do jej przeszłości.
Choć takie próby były wcześniej podejmowane choćby przez Atoma Egoyana i Fatiha Akina, żadna z nich nie miała takiego rozmachu i takiej obsady. W "Przyrzeczeniu" zagrali między innymi Oscar Isaac i Christian Bale, ale nawet ich starania nie ratują filmu. Za kamerą stanął natomiast Terry George, czyli twórca do tego typu historii, zdawałoby się, idealny. Ma bowiem na koncie nominowany do Oscara w trzech kategoriach "Hotel Rwanda" o rzezi Tutsi dokonanej przez ekstremistów Hutu. Tamten film nazywany był afrykańską "Listą Schindlera". "Przymierze" nie wytrzymałoby porównania nawet z najsłabszym filmem Stevena Spielberga. Tym razem Terry Goerge potknął się. I chociaż należy mu się uznanie za temat, to za sposób jego przedstawienia dorobić może się jedynie zganienia.
Spostrzeżenia twórcy na temat mechanizmów napędzających zbrodnię zasługują na uwagę. W jego filmie ludobójstwo nie jest spontaniczne. Prowadzi do niego szereg czynników. Jest jak lawina, którą wywołują pojedyncze kamyczki, które spadają w tle historii o miłosnym trójkącie. Rozegrany na pierwszym planie uczuciowy dramat nie wywołuje niestety żadnych emocji. Nie żal zranionych serc bohaterów, bo ich ból jest udawany, razi sztucznością. Podstęp kina, które przecież zrodziło się z grania na naszych emocjach, obnaża się sam, przez co przynosi odwrotny efekt: nuży, a w końcu irytuje.
Ostatecznie film, który miał wstrząsnąć światem, oddziałuje jedynie na Ormian i Turków, wciąż niezgadzających się co do historycznej pamięci o tamtych wydarzeniach.
5/10
"Przyrzeczenie" [Promise], reż. Terry George, USA, Hiszpania 2016, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 5 maja 2017