Życiorys kardynała Stefana Wyszyńskiego to wdzięczny materiał na filmowy scenariusz. I to nie jeden, czego dowodów dostarczyło już polskie kino. Osoba duchowego przywódcy narodu na tle niespokojnych politycznie czasów okazała się także magnesem dla Michała Kondrata. Reżysera kojarzonego do tej pory z fabularyzowanymi dokumentami o tematyce religijnej. "Prorok" miał być pójściem o krok dalej. Nie tylko w pełni fabularnym debiutem, ale i przesunięciem tematycznych akcentów w stronę dramatu historycznego, a momentami nawet kina ocierającego się o sensację.
Akcja "Proroka" koncentruje się na piętnastu latach z życia Wyszyńskiego (w jego rolę udanie wciela się Sławomir Grzymkowski). Od momentu opuszczenia Komańczy, gdzie był internowany, aż do tragicznych wydarzeń grudnia 1970 roku, do jakich doszło na Wybrzeżu. Już sam wybór tego okresu, kiedy Prymas Tysiąclecia prowadził w imieniu narodu, rozmowy z komunistami, wiele może sugerować w kontekście wymowy samego filmu.
To raczej opowieść o wielkiej polityce, która kreowana była za drzwiami partyjnych gabinetów aniżeli o wierze czy istocie powołania Wyszyńskiego. O jego niezłomności, owszem, ale w charakterze stratega oraz twardego negocjatora podczas kolejnych rozmów z komunistycznymi dygnitarzami - Władysławem Gomułką (Adam Ferency) czy Józefem Cyrankiewiczem (Marcin Troński), dążącymi do osłabienia pozycji kościoła katolickiego w Polsce. Już sam tytuł, choć kojarzyć może się bardziej z religią, odnosi się stricte do politycznego wymiaru historii, będąc kryptonimem akcji inwigilowania Wyszyńskiego przez bezpiekę.
Wspomniane rozmowy, oparte zresztą na autentycznych archiwalnych stenogramach, to najciekawsza część "Proroka". Próby sił, co rusz zmieniająca się dynamika, spojrzenia, gesty, artykulacja pozwalają utrzymać uwagę widza i zbudować napięcie. Z pewnością nie udałoby się to, gdyby nie aktorski talent oraz doświadczenie Grzymkowskiego, Ferencego czy Trońskiego. To jednak symptomatyczne i niekoniecznie działające na korzyść "Proroka", że film zrealizowany ze sporym rozmachem, opowiadany po "amerykańsku", zdecydowanie najlepiej sprawdza się w tych najbardziej kameralnych sekwencjach. Tam, gdzie czuć większy oddech jest już nieco gorzej, a efekty specjalne, jak chociażby w scenie wojennej retrospekcji Wyszyńskiego, wypadają dość karykaturalnie.
Widać, moim zdaniem, że Michal Kondrat zajmował się do tej pory głównie dokumentem, nawet jeśli był on fabularyzowany. "Prorok" jest filmem bardzo rzetelnie zdokumentowanym, zrealizowanym z dużą dbałością o szczegół - od scenografii po kostiumy. Jest w nim też kilka odważnych pomysłów, związanych przede wszystkim z muzyką skomponowaną przez Bartosza Chajdeckiego. Brakuje mi tu jednak fabularnej sprawności w sposobie prowadzenia narracji, która tak bardzo charakteryzuje amerykańskie biopiki, jakie stanowiły wzór dla Kondrata.
Momentami film jest interesujący, kiedy indziej wyraźnie się dłuży, co być może jest konsekwencją braku fabularnego doświadczenia reżysera. Bo nie ma co ukrywać, że debiutujący w tej formie twórca porwał się na trudne zadanie, z pieczołowitą rekonstrukcją minionych czasów, wieloma lokacjami czy scenami zbiorowymi.
Chwilami miałem wrażenie, że próbuje w tym wszystkim iść na skróty. Zupełnie niepotrzebnie, moim zdaniem, do historii wprowadzone zostały fikcyjne postaci kobiece, które nadają głównemu bohaterowi pomnikowego wymiaru. I choć to dość popularny chwyt w tego typu produkcjach, brak dosłowności przynosi często lepsze rezultaty niż wyłożenie wszystkiego kawa na ławę. A z takim niestety wrażeniem wychodzi się z seansu "Proroka". Ambitnej próby, pozbawionej jednak błysku.
5/10
"Prorok", reż. Michał Kondrat, Polska 2022, dystrybutor: TVP, premiera kinowa: 11 listopada 2022 roku.