"Prawda": Oda do Catherine Deneuve [recenzja]
Andrzej Wajda zwykł mawiać, że kluczem do sukcesu filmu jest - obok pomysłu - dobór obsady. "Prawda" jest tego doskonałym przykładem. To właśnie dzięki dwóm głównym gwiazdom: Catherine Deneuve i Juliette Binoche - dzieło Hirokazu Kore-edy wybrzmiewa tak mocno i intrygująco zarazem.
Hirokazu Kore-eda nie kryje w wywiadach, że ten film mógł zrealizować tylko z Deneuve, z nikim innym. Do swojego pomysłu potrzebował aktorki, która mogłaby udźwignąć na swoich barkach ciężar bycia "narodową dumą", "symbolem" - a czy w takiej sytuacji może być ktoś lepszy niż gwiazda, której rysy posłużyły do stworzenia portretu Marianne, nieoficjalnego symbolu narodowego Republiki Francuskiej? Owszem, przed Deneuve zaszczytu tego dostąpiły Brigitte Bardot i Mireille Mathieu, a po niej Inès de La Fressange, Laetitia Casta oraz Évelyne Thomas, ale tylko ona pozostaje aktywna zawodowo już przez ponad pięć dekad i zarazem jest powszechnie znana poza Francją. Tylko ona niesie ten bagaż tak długo i z taką gracją, dystansem, ale i dumą. Idealnie pasuje do postaci, którą napisał Kore-eda.
Fabienne Dangeville poznajemy w momencie, gdy wydaje swoje - jak się wkrótce okazuje mocno zmyślone - wspomnienia. Właśnie nieco zniecierpliwiona udziela wywiadu roztargnionemu dziennikarzowi. Mężczyzna, ewidentnie onieśmielony obcowaniem ze swoją idolką, plącze się w pytaniach, ale w końcu zadaje to, które wydaje mu się najistotniejsze: czy jest jakaś aktorka, której Fabienne przekazała część swojego DNA. "We Francji naprawdę nikomu" - odpowiada. A jednak jest ktoś taki - Juliette Binoche, która wciela się w córkę Dangeville - scenarzystkę Lumir, pozostającą w cieniu słynnej matki.
To swoją drogą za sprawą Juliette japoński mistrz, autor głośnych "Złodziejaszków", "Dziecięcego świata" i "Jak ojciec i syn", wybitny portrecista skomplikowanego rodzinnego życia, znalazł się we Francji. Muza Krzysztofa Kieślowskiego od niemal dekady namawiała go do wspólnego projektu, aż postanowił przekształcić napisaną przez siebie w 2003 roku sztukę teatralną i nie tylko zaangażować Binoche i Deneuve, ale i w całości francuską ekipę, choć nie zna słowa w tym języku. Doskonale zna jednak emocje i wprawnie, a subtelnie pokazuje je na ekranie. Wyczuwa i przekazuje te wszystkie delikatne tony, widzi głębokie rany i rodzinne na nie remedia - wybaczenie i miłość. Czasami bardzo trudne do osiągnięcia, ale przecież niezbędne.
W przypadku Fabienne i Lumir napięcie sięga zenitu. Lumir od matki uciekła aż do Nowego Jorku. Rzadko bywa w Paryżu - teraz przyjechała na premierę jej książki. Miała dostać ją wcześniej do przeczytania, ale Fabienne dziwnym trafem słowa nie dotrzymała. Zdaje się, że nie po raz pierwszy. Obie kobiety potrafią się wzajemnie ranić, czasem wręcz okrutnie, ale też tylko one potrafią siebie nawzajem tak mocno wspierać. Kore-eda razem ze swoimi aktorkami, wspieranymi m.in. przez Ethana Hawke'a (w roli męża Lumir, niespełnionego aktora) buduje świat bardzo wiarygodnych emocji, ale nie tylko.
Obraz rodziny to tylko jeden z tematów "Prawdy". Napięcie wynikające z osobistych relacji bohaterów, czasami bliskie wiwisekcji rodem z kina Bergmana, rozładowane zostaje przez dystans i humor, a także z jednej strony przenikliwą satyrę na francuskie elity artystyczne, z drugiej - spojrzenie z przymrużeniem oka na biografię samej Deneuve. Widać, że aktorka świetnie bawiła się na planie różnymi podrzucanymi przez reżysera i scenarzystę tropami. Przed zdjęciami przeprowadził z nią wiele rozmów, w których dokładnie wypytał o początki jej kariery i jej rodzinne relacje. To popłaciło - ale widzowie sami muszą zgadnąć, gdzie kończy się fikcja, a gdzie zaczyna prawda. W jednym z wywiadów Hirokazu Kore-eda powiedział nawet, że jego film to "oda do Catherine Deneuve". Owszem, to piękny list miłosny do aktorki, ale i do ludzi w ogóle. Poetycki i autentyczny zarazem.
7,5/10
"Prawda" (La vérité), reż. Hirokazu Kore-eda, Japonia, Francja 2019, dystrybutor: Velvet Spoon, premiera kinowa: 6 marca 2020 roku.