Powtórka z rozrywki
"Granice miłości", reż. Guillermo Arriaga, USA, Argentyna 2008, Best Film, premiera kinowa 23 października 2009 roku.
Nazwisko Guillermo Arriagi było do tej pory niemal nierozerwalnie związane z osobą Alejandro Gonzaleza Inarritu. Ten pierwszy pisał wielowątkowe scenariusze, które ten drugi przenosił na ekran. Tak powstały filmy "Amores perros", "21 gramów" i "Babel". Wszystkie oparte na podobnym schemacie, przenikających się opowieści i przeplatających ludzkich losów. Teraz Arriaga zdecydował, że nie ma już dłużej ochoty jedynie przyglądać się na planie reżyserowi i postanowił sam zekranizować swój najnowszy scenariusz.
"Granice miłości", bo taki jest polski odpowiednik oryginalnego "The Burning Plain" (dystrybutor jak zawsze błysnął oryginalnością), nie wyłamują się specjalnie ze schematu, jaki meksykański scenarzysta wypracował wspólnie z Inarritu. Obserwujemy na ekranie kilka wątków, rozgrywających się w różnych miejscach i w różnych przestrzeniach czasowych, które początkowo zdaje się nic nie łączyć. W miarę rozwoju opowieści poszczególne historie zaczynają się zazębiać, a losy bohaterów coraz bardziej przenikać. Dzięki temu stopniowo jesteśmy w stanie coraz lepiej zrozumieć zachowanie postaci i motywacje, które nimi kierują.
Kluczową postacią dla całego filmu jest Sylvia (Charlize Theron). Prowadzi ona udane życie zawodowe - jest kierownikiem restauracji, ale prywatnie jest osobą niezwykle zamkniętą w sobie i niedostępną. Nie pozwala sobie na jakiekolwiek uczucia, a jej relacje z mężczyznami ograniczają się jedynie do przygodnego seksu. Widać, że dręczą jej mroczne wspomnienia, które w momentach nasilenia, kobieta stara się tłumić, okaleczając się.
Oprócz Sylvii istotną rolę w "Granicach miłości" odgrywają jeszcze trzy inne kobiety.
Gina (Kim Basinger) jest gospodynią domową, która w związku z chorobą nowotworową musiała poddać się operacji usunięcia piersi. Od tamtej pory nie czuje się w pełni kobietą, a odczucie to potęguje jeszcze bardziej emocjonalna pustka, panująca pomiędzy nią i jej mężem, z którym ma czwórkę dzieci. Aby się dowartościować i ponownie poczuć bliskość mężczyzny, Gina nawiązuje romans z Meksykaninem Nickiem (Joaquim de Almeida).
Niewierność matki odegra niebagatelną rolę w życiu Marianny (Jennifer Lawrence). Co ciekawe pocieszenie znajdzie ona w ramionach syna jej kochanka, kilkunastoletniego Santiago (J.D. Pardo). Zanim jednak dojdzie do ich spotkania, dziewczyna zrobi coś, co zadecyduje o całym jej życiu i czego nie będzie potrafiła sobie wybaczyć nawet po kilkunastu latach.
Jest jeszcze Maria (Tessa Ia), pozbawiona matki dziewczynka, której ojciec jest pilotem zajmującym się nawożeniem pól. Jej szczęśliwe dzieciństwo kończy się w momencie katastrofy lotniczej, której ulega mężczyzna. Rozbijając samolot mimochodem powoduje on, że wyraźnie różniące się do tej pory wątki, zaczną powoli się przeplatać.
Scenariusze Arriagi zawsze są niebywale melodramatyczne. Kluczem do ich udanej realizacji jest utrzymanie ich na krawędzi, tak żeby wzbudzały emocje, ale nigdy nie przekroczyły granicy kiczu i przesadnej melancholii. W dużym stopniu udawało się to Inarritu. Najlepiej w ich pierwszym wspólnym filmie, nominowanym do Oscara "Amores perros". Sukcesem zakończyło się także w dokonanej przez Tommy'ego Lee Jonesa ekranizacji "Trzech pogrzebów Melquiadesa Estrady".
Arriaga - reżyser najlepiej wie, jakie odczucia kierowały nim przy pracy nad tekstem, dlatego z przełożeniem swojej opowieści na język filmu nie ma większych problemów. Umiejętnie operuje także narracją, w odpowiednich momentach zdradzając kolejne niuanse, skompilowanej przez siebie skomplikowanej historii. Mimo tego prezentowane w jego filmie wątki nie potrafią wzbudzić u odbiorcy szczególnej ekscytacji. Oglądając jedynie kolejną wersję podobnej historii, bezustannie ma on wrażenie, że wszystko to już było, w dodatku w lepszym wydaniu. Dlatego jeśli Arriaga postanowił zająć się reżyserią, po to, by odnaleźć własny sposób dotarcia do widza, to trzeba jasno stwierdzić, że poniósł porażkę. Zamiast indywidualnej kreacji diegezy, publiczność otrzymuje jedynie wtórność i bierne naśladownictwo, w dodatku narcystyczne, bo po sobie samym.
Mimo że meksykański scenarzysta zaangażował do swojego filmu uznane gwiazdy, takie jak Basinger czy Theron, najlepszą kreację gra Lawrence, nagrodzona w Wenecji wyróżnieniem aktorskim za najlepszy debiut. Dowodzi to pewnego spowszednienia motywów i tematów, o których Arriaga opowiada, z którymi nawet wspomniane laureatki Oscara nie były się w stanie uporać.
"Granice miłości" są pięknie fotografowane, przyciągają uwagę zwłaszcza długie nieruchome sekwencje. Towarzyszy im dodatkowo nastrojowa muzyka autorstwa znakomitego Hansa Zimmera. Całość wydaje się jednak przypominać pięknie opakowane, ale niemal zupełnie puste w środku pudełko. Arriaga jako reżyser jest monotematyczny i przewidywalny, a jego obraz choć na pewno nie jest zupełnie nieudany, nie jest też w stanie na dłużej zagościć w pamięci widza. Nie wyróżniając się niczym szczególnym od ekranizacji poprzednich scenariuszy meksykańskiego twórcy, skazuje się na najgorszą sytuację, jaka może spotkać film, obojętność u potencjalnego odbiorcy.
5,5/10