"Powrót" [recenzja]: Braki i nadmiary

Kadr z filmu "Powrót" /materiały prasowe

Skłonność do mylenia ofiary z oprawcą i fałszywe pojmowanie Boga. Tkwiąca w ludziach pogarda i odstręczająca hipokryzja. "Powrót" Magdaleny Łazarkiewicz to poczet przywar polskich. Opowieść o błędach i grzechach statystycznego Kowalskiego, a zarazem gorzka wypowiedź na temat moralnej kondycji Kościoła. Instytucji, która grzechy i brudy zamiata pod dywan.

Na wstępie warto zauważyć, że bohaterowie ostatniego filmu Łazarkiewicz pochodzą nie tyle z przestrzeni filmowej fikcji, co z szokujących doniesień prasowych. Wszystko zaczęło się jeszcze na etapie prac nad serialem "Głęboka woda", kiedy Łazarkiewicz trafiła do siedziby fundacji La Strada, monitorującej przypadki handlu ludźmi na terenie Unii Europejskiej. To właśnie tam reżyserka zetknęła się z historią dziewczyny, która zwabiona szansą na zatrudnienie w Niemczech, została uprowadzona i zmuszona do prostytucji. Po kilku miesiącach przymusowej pracy w domu publicznym uciekła, aby następnie wrócić w rodzinne strony. Tyle że nikt już tam na nią nie czekał. Zamiast ze wsparciem i zrozumieniem dziewiętnastolatka spotkała się z ostracyzmem. Ze strony środowiska, lokalnej społeczności, a nawet własnej rodziny.

Reklama

Mógł być "Powrót" historią zjawiska niezwykle przerażającego, tym bardziej, że każdego roku rejestruje się co najmniej 15 tysięcy podobnych przypadków w samych krajach Unii. Koszmar upokorzenia i znieważenia, stał się jednak dla reżyserki kanwą znacznie większej historii, a przy tym bardziej ogólnych, socjologicznych wniosków. "Powrót" od początku zakładał skupienie wokół nadszarpniętych relacji rodzinnych, w których górę bierze niemożność komunikacji i całkowite pomieszanie wartości. Bliscy głównej bohaterki, którzy na każdym kroku zapewniają o swojej świętości i przestrzeganiu dekalogu, tak właściwie żyją z nim już tylko na bakier. Widać, jak zamiast głosić przykazanie o miłości do bliźniego, biorą udział w kamieniowaniu jawnogrzesznicy - Bogu ducha winnej córki. Łazarkiewicz zabiera nas do świata terroru i opresji.

"Powrót" uwypukla rozdarcie i ambiwalencję katolickiej moralności, która coraz częściej spędza sen z powiek polskich twórców. Nic ma więc nic dziwnego w tym, że narzuca się skojarzenie z "Twarzą" Szumowskiej i "Klerem" Smarzowskiego. Z pierwszym przykładem łączy Łazarkiewicz krytyka zaściankowej mentalności, z drugim rozliczenie Kościoła jako instytucji i duchownych. Zwróćmy uwagę, że "Powrót" stanowi rodzaj pomostu dla tych dwóch filmów. W zaangażowanej w sprawy kościoła rodzinie Uli wszystko trąci porównywalnym fałszem i ułudą. Ich dom jest wypełniony tandetnymi dewocjonaliami, każdy posiłek zaczyna się od modlitwy, a jednak próżno szukać tam miłosierdzia czy odruchów rodzicielskich. Liczy się, co powiedzą sąsiedzi; jak spojrzą w czasie niedzielnej mszy. Przede wszystkim jednak kłuje po oczach postawa uzależnionego od alkoholu księdza -  żeby było ciekawiej, wujka Uli. Wszyscy wiodą żywot daleki od ideału, ale ten stan rzeczy nie może trwać wiecznie. Wkrótce odżyją demony przeszłości. Na wierzch wydostaną się rodzinne tajemnice, o których bohaterka nie miała pojęcia.

Do tego momentu mogłoby się właściwie wydawać, że mamy do czynienia z klarownie prowadzonym studium przemocy psychicznej. Cel był szczytny i godny szacunku: przypomnieć o wyższości czynów nad opacznie pojmowaną doktryną, a także zachęcić do piętnowania z całą surowością wykluczenia, nietolerancji i szowinizmu. W takich przypadkach istotne wydaje się jednak, by nie poprzestać na pochwale samej odwagi twórcy w podejmowaniu tematu, tylko przyjrzeć się uważnie samej opowieści. Niestety, skądinąd pilnie odrobiona lekcja dotycząca poruszanych w "Powrocie" zwyrodnień, nie idzie w parze z dziełem spełnionym artystycznie. Wiele jest w filmie Łazarkiewicz walorów moralnych i ideowych, ale jest tyle samo fabularnych mielizn, wątków zbyt powierzchownych, zbyt łatwych i zwyczajnie nietrafionych, które tylko zaburzają dramaturgię. Wszelkie problemy "Powrotu" biorą się zatem nie z braku, lecz nadmiaru intencji. Zamiast proponować rozwiązania proste, pozbawione pretensji, Łazarkiewicz zagęszcza i piętrzy kolejne poboczne wątki. Nie wiem naprawdę czemu mają służyć postaci byłego chłopaka bohaterki czy uzależnionej od alkoholu byłej dyrektor kościelnego chóru. Niepotrzebne wypadało skreślić.

Ani myślę podważać szczytnej wizji. Szkoda tylko, że opowieść napisana na ważny temat, którego nie wolno trywializować, sama wpuszcza się w pułapkę skrajności i karykaturalnego przerysowania. Jest coś intrygującego, ale zarazem nieznośnie chaotycznego i nieprzemyślanego w filmie, który próbuje powiedzieć zbyt wiele rzeczy naraz. A mówi się, że lepsze jest wrogiem dobrego. Wielka szkoda.

5/10

"Powrót", reż. Magdalena Łazarkiewicz, Polska 2018, dystrybutor: Holly Pictures, premiera kinowa: 5 marca 2019 roku.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Powrót (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy