Reklama

Porozmawiajmy o mężczyznach (i seksie)

"Zupełnie inny weekend", reż. Andrew Haigh, Wielka Brytania 2011, dystrybutor: Tongariro, premiera kinowa: 27 stycznia 2012

"Problem w tym, że nikt się nie pojawi, bo chodzi o seks gejowski. Geje przyjdą, bo lecą na każdy kawałek fiuta. Heterycy nie, bo to spoza ich świata. Wolą zdjęcia uchodźców, morderców, gwałtów. Ale seks gejowski? Daj spokój!".

Słowa jednego z bohaterów reżyserskiego debiutu Andrew Haigha "Zupełnie inny weekend" w gorzkich słowach ilustrują potencjalnego widza tego intymnego filmu. Jednak brytyjski obraz nie zamyka się w getcie genderowych uprzedzeń stając się uniwersalnym portretem krótkiej, intensywnej relacji między dwojgiem ludzi.

Reklama

Spotykają się przypadkiem, spędzają ze sobą upojny weekend, po czym rozstają się mając nadzieję na powtórne spotkanie w przyszłości. Kino zna dobrze ten fabularny schemat, który najczęściej wykorzystywany jest przy produkcji komedii romantycznych. Jest kino - pamiętacie choćby "Przed wschodem słońca" Davida Linklatera? - czyli zanim wrócimy do zwyczajnych spraw, dajmy się oczarować ulotnemu romansowi; jest też życie - "Zupełnie inny weekend" bliższy jest cielesnemu realizmowi "Intymności" Patrice'a Chereau, choć nie erotyczna dosłowność jest w filmie Haigha najważniejsza.

Bohaterów jest dwóch, Russell (Tom Cullen) i Glen (Chris New) spotykają się w piątkowy wieczór na dyskotece i lądują w domu tego pierwszego. To, co miało być jednonocną znajomością, przeradza się jednak we wzajemną fascynację a dla widzów "Zupełnie innego weekendu" staje się starciem dwóch odmiennych osobowości i konfrontacją dwóch typów reprezentacji seksualnej tożsamości. Russell ujawnił swoją orientację wyłącznie najbliższym znajomym, Glen nie kryje się zaś ze swoim homoseksualizmem, prowokując kochanka (i widzów) do refleksji nad społecznymi prawami mniejszości seksualnych.

"Geje nigdy nie mówią o tym publicznie. Nie licząc słabych aluzji. Moim zdaniem wstydzą się" - Glen wtajemnicza Russella w szczegóły swojego artystycznego eksperymentu (jest pracownikiem galerii sztuki współczesnej), polegającego na nagrywaniu na dyktafon zwierzeń "zaliczonych" przez siebie partnerów. Mimo że akcja "Zupełnie innego weekendu" w dużej mierze rozgrywa się w domu Russella, a panowie nawijają, jakby byli bohaterami filmu Woody'ego Allena - Haighowi udaje się uniknąć paplającej monotonii dzięki postawieniu na intensywne aktorstwo.

To właśnie wiarygodne emocjonalnie role młodych, nieznanych szerzej aktorów stanowią największą siłę tego filmu. Mimo że to postać Russella stoi na pierwszym planie - bohaterowi Tom Cullena towarzyszymy od pierwszego do ostatniego kadru "Zupełnie innego weekendu" - spektakl kradnie mu energetyczną kreacją Chris New, mający w sobie zadziorną pewność siebie Ryana Goslinga. Ekranową chemię, która wytwarza się między nimi, z pewnością doceniłby sam mistrz brytyjskiego realizmu społecznego Mike Leigh.

Film Haigha, mimo iż nie jest komedią romantyczną, ma szansę stać się "zupełnie innym" "Notting Hill". Kiedy w jednej z ostatnich scen bohaterowie tuż przed rozstaniem spotykają się na dworcu kolejowym, jeden z nich przekornie sugeruje: - To nasza wersja "Notting Hill"? - Nie widziałem tego - odpowiada Russell. - Ja też nie - kontynuuje Glen. - Ale myślę, że jest tam wyznanie miłości i wszyscy biją brawo. U Haigha finałowemu "happy endowi" zamiast aplauzu towarzyszy jednak tylko pogardliwa uwagą dworcowych gapiów: "Pieprzeni geje!".

7,5/10


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama