"Porady na zdrady" [recenzja]: Aż po grób

Magdalena Lamparska i Anna Dereszowska w filmie "Porady na zdrady" /materiały dystrybutora

Gdybyśmy mieli wskazać czołowego reprezentanta polskiej szkoły komedii romantycznych, wybór byłby oczywisty. Ryszard Zatorski, twórca takich "klasyków gatunku", jak "Dlaczego nie!", "Tylko mnie kochaj" i "Nigdy w życiu!", nowym filmem - "Porady na zdrady" ponownie o sobie przypomina. I niczym szczególnym nie zaskakuje: w jego świecie, mimo upływu lat, jest wciąż tak samo banalnie, zbędnie i bez charakteru.

Tym razem na bohaterki swojego dzieła Zatorski wybrał dwie przyjaciółki: Kalinę (Magdalena Lamparska) i Fretkę (Anna Dereszowska). Kobiety po odkryciu zdrad partnerów, zakładają w ramach zemsty mały biznes. Chcą zajmować się uwodzeniem za pieniądze innych mężczyzn, by testować ich wierność. Wszystko działa jak w zegarku do czasu, gdy zgłasza się do nich Beata (Weronika Rosati), żona popularnego coacha Macieja (Mikołaj Roznerski). "Niespodziewanie" Kalina nie potrafi oprzeć się urokowi przeciwnika i wkrótce między nią, a Maciejem rodzi się prawdziwe uczucie...

Chociaż jego film opowiada o zdradach, Zatorski jest w pełni oddany obranej przed laty ścieżce. Reżyser stosuje dokładnie tę samą formułę, która wypromowała jego poprzednie filmy. Pomiędzy sceny romantyczne wciska sporo mniej lub bardziej drętwego humoru, okrasza to fragmentami radiowych przebojów i funduje widzom odpowiednio przesłodzone i naiwne zakończenie. Jest grzecznie, fabuła prezentuje poziom przeciętnego TVN-owskiego serialu, postaci są zupełnie nijakie, a o rozsądnych motywacjach stojących za ich wyborami możemy jedynie marzyć. Słowem: nihil novi.

Reklama

Trzeba jednak przyznać, że twórcy są uczciwi w stosunku do widza. "Porady na zdrady" są właśnie takim filmem, jakiego każdy po obejrzeniu zwiastuna lub plakatu mógł się spodziewać. Premiera w dobrym dla kin okresie walentynkowym, obsada złożona z miernych, ale lubianych gwiazd seriali oraz logo wspomnianej wcześniej stacji, która wyłożyła na produkcję pieniądze - te znaki mówią same za siebie. Tak samo schematyczny i nieoryginalny jest efekt końcowy. Zatorski tradycyjny (i skrajnie leniwy) wzór stosuje w "Poradach na zdrady" z konsekwencją  radzieckiego czołgu.

Również aktorzy grają tu role w zgodzie ze swoim emploi. Ich bohaterów można w zasadzie określić jednym słowem: Weronika Rosati to ta "fałszywa", Mikołaj Roznerski to ten "przystojny", a Krzysztof Czeczot, główne źródło humoru w filmie, to ten "nierozgarnięty". Wszyscy tak samo stereotypowi i uproszczeni. W "Poradach na zdrady" pojawia się także chodzący symbol złej polskiej komedii - Tomasz Karolak. Należy mu jednak oddać sprawiedliwość: jego występ, jak i cały film, nie jest aż tak żenujący, jak można by przypuszczać. Ba! Kilka żartów okazuje się nawet całkiem trafnych.

Odradzanie widzom tworów takich jak "Porady na zdrady" niestety mija się zazwyczaj z celem. Czego by o nich nie napisać i tak prawdopodobnie zgromadzą w kinach tłumy. Nie inaczej jest i tym razem. Ci, którzy planują wybrać się na nowy film Zatorskiego, wiedzą czego się spodziewać - i gwarantuję, że dokładnie to otrzymają. Całej reszcie, mniej przepadającej za polskim pseudo-romantycznym wyobrażeniem o życiu, proponuję zwyczajowo trzymać się z daleka.

4/10

"Porady na zdrady", reż. Ryszard Zatorski, Polska 2017, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 24 lutego 2017 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Porady na zdrady
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy