"Ponad horyzont!": Poniżej oczekiwań [recenzja]
"Ponad horyzont!" to zrobiony według najbardziej zjechanych schematów film młodzieżowy, łączący prostą historię miłosną z motywem zawodów sportowych. Maszyna losująca wybrała kiteboarding, a wątek romantyczny odhacza wszystkie obowiązkowe przystanki. Zamiast adrenaliny i wzruszeń natrafimy tutaj jedynie na nudę.
Fabuła skupia się na prostodusznym Billym (Kevin Quinn), dwudziestokilkulatku z małego miasteczka w Teksasie, który ma szansę wziąć udział w jednym z najbardziej prestiżowych konkursów kiteboardingowych na świecie. Oczywiście zmagania sportowe schodzą na dalszy plan, gdy w jego życiu przypadkiem pojawia się Sky (Claudia Lee) - zbuntowana i przekorna dziewczyna na życiowym zakręcie.
Film mnoży postaci, ale żadnej z nich nie rozwija w zadowalający sposób. Jest bogaczka (Denise Richards), która przy każdej okazji molestuje nieświadomego Billy’ego; jest doświadczony trener (znany z serialu "Zadzwoń do Saula" Patrick Fabian), który dostrzega talent młodzieńca; jest bucowaty mistrz z Francji (Yann Bean), który okazuje się być bardziej "francuski" od Saszy Barona Cohena w "Rickym Bobbym: Demonie prędkości". Poza tym w tle przewija się jeszcze dwójka przygłupich surferów w stylu Jeffa Spicoliego z "Beztroskich lat w Ridgemont High", zadufana w sobie była dziewczyna i zawsze wspierający mentor. W końcu - bo postaci i wątków wciąż za mało - jest także Eve (Weronika Rosati), menadżerka francuskiego sportowca, mająca za sobą burzliwą przeszłość z bohaterem Fabiana.
Oczywiście samo korzystanie ze stereotypowych postaci nie jest niczym złym, o ile film będzie sprawiał radochę. Niestety, nie zaznamy takowej podczas seansu "Ponad horyzont!". Zawody kiteboardingowe są wyprane z jakichkolwiek emocji, sami twórcy poświęcają im zresztą jak najmniej czasu. Leżą także relacje między bohaterami, zmieniające się nie z powodu rozwoju fabuły, ale wyłącznie z racji widzimisię twórców. Jest 30 minuta, młodzi powinni więc się na siebie obrazić - i się obrażają z byle powodu. O, już minęła godzina, to powinni się pogodzić - i się godzą, bo tak trzeba. Niby wszystko wedle podręcznika scenopisarskiego, ale logiki i sensu nie stwierdzono.
Najgorsze w tym wszystkim są dialogi, pełne wyświechtanych miłosnych deklaracji i mądrości życiowych rodem z kartek taniego kalendarza. Twórcy nie potrafią w żaden sposób rozwinąć swoich postaci, a w dodatku zdarza im się naprędce dodawać kolejne wątki. Szczytem scenariuszowego partactwa jest niebezpieczny były partner Sky, o którym dowiadujemy się jakieś 10 minut przed końcem projekcji - oczywiście ani nie pojawia się on w samym filmie, ani nie zostaje nigdy więcej wspomniany.
"Ponad horyzont!" nie jest filmem tak złym, że aż wspaniałym, rozbrajającym swoją nieudolnością scenariuszową lub realizacyjną. To nijaki produkcyjniak, na który za kilka lat będziemy mogli natrafić w telewizji i puścić w tle na zasadzie "filmu do obiadu". Nużący, schematyczny i niesprawdzający się nawet jako guilty pleasure. Nie polecam nawet na niezobowiązujący seans.
3/10
"Ponad horyzont!" (Send it), reż. Andrew Stevens, USA 2020, premiera VoD: 20 maja 2021