"Polot": Pierwszy krok w chmurach [recenzja]

Maciej Musiałowski w scenie z filmu "Polot" /Jarosław Sosiński /materiały prasowe

"Polot" Michała Wnuka zanosił się na opowieść rodem z hollywoodzkich produkcji - o konsekwentnych dążeniach do realizacji młodzieńczych marzeń, wkraczaniu w dorosłość, przyjaźni wystawionej na próbę i ideałach, które z czasem zderzają się z brutalną rzeczywistością. Z pewnością nie można odmówić debiutującemu reżyserowi ciekawego i współczesnego kontekstu, czuć jego rękę do wyboru świeżej, nieogranej jeszcze obsady. Trochę jednak zabrakło, żeby wzbić się na wyżyny.

U Wnuka zaczyna się na pułapie jeszcze wyższym, a dokładnie w przestworzach, gdzie beczki, korkociągi, pętle i inne przyprawiające o zawrót głowy figury wykonują piloci samolotów akrobacyjnych. Pewnego razu jeden z nich traci kontrolę nad maszyną, wszystko dookoła zaczyna wirować z obłędną prędkością, samolot zawisa na chwilę w powietrzu, po czym bezwładnie spada na ziemię. Za sterami siedział ojciec Karola, chłopaka z wielkimi ambicjami i własnym start-upem, którego rodzina od dziada pradziada żyła w pobliżu lotniska i największej fabryki szybowców na świecie. Po wypadku na barki młodziaka spada obowiązek utrzymania domu i matki, ale nie zamierza on rezygnować z planów na życie. Wprost przeciwnie - postanawia pójść śladami swojego ojca, podtrzymać rodzinne tradycje i skonstruować innowacyjny sterowiec nabity helem.

Reklama

Motyw z projektem to punkt centralny filmu. Karol zaprasza do spółki dwójkę najlepszych przyjaciół, razem chcą zrobić maszynę, która nigdy nie spadnie, nigdy nie spłonie, bezzałogową, słowem - przyszłościową, na której zbić można fortunę. Tyle że już na etapie prototypu zaczynają się schody. Po pierwsze, chłopakom brakuje pieniędzy na start i wyprodukowanie maszyny w większej skali. Po drugie, jedynym inwestorem w ich zasięgu zdaje się niejaki Pacak - uosobienie zachłannego, dążącego po trupach do celu kapitalisty, który może mocno nadszarpnąć ich przyjacielskie stosunki. Jakby tego wszystkiego było mało, Pacak to brat kursanta, który zginął w wypadku wraz z ojcem Karola. Konflikt wisi więc w powietrzu, ludzie ci powinni trzymać się z daleka od siebie, ale dla młodych przedsiębiorców nie ma to początkowo najmniejszego znaczenia. Biznes jest biznes, trzeba podpisać pakt choćby z samym diabłem i zacząć działać.

"Polot" najciekawszy jest właśnie jako portret młodych, zdolnych ludzi z pasją, którzy zaczynają od majsterkowania w garażu, by ostatecznie zaprezentować innowacyjne i wizjonerskie rozwiązanie, które zadziwi świat. Jest w tym filmie zawarta jednocześnie pewna prawda na temat zatrzaśnięcia w klinczu między młodzieńczymi ideałami i biznesem obliczonym na finansowy zysk. "Ja się pytam, gdzie są Niemcy, Ameryka, gdzie zastosowanie wojskowe i czy ja taki sterowiec mogę kupić chrześniakowi na komunię?" - pyta trójkę chłopaków Pacak, człowiek, któremu słupki sprzedaży rosną w głowie.

Ma się niestety wrażenie, że pozostałe wątki Wnukowi gdzieś umykają i rozchodzą się w rękach - tragiczna śmierć ojca Karola to zaledwie iskra potrzebna do tego, by wprawić historię w ruch, strata ta zdaje się jednak po bohaterze spływać jak po kaczce, zaskakująco szybko i łatwo się tu o niej zapomina. Film jest zresztą pełen podobnych uproszczeń i skrótów. Wątek romansowy między Karolem a Justyną to relacja rażąco powierzchowna i zalążkowa, nie czuć w tym za grosz ciężaru emocjonalnego. Chłopak zaprasza dziewczynę na pogrzeb ojca jak na randkę, kilka scen później ona mówi, że nie jest z tych kobiet, co to płaczą, bo facet nie wrócił na noc do domu, a na finał wygłasza mowę jak z kartki. Wszystko to jakieś mało wiarygodne, dramaturgicznie niezborne, naskórkowo potraktowane. I niemal plastrem doklejone do całości.

Trudno też nie zauważyć, że w "Polocie" wiele jest asekuracji i w aspekcie narracji, i formy filmowej. Wnuk trzyma się bezpiecznych i raczej nijakich rozwiązań. Nie interesują go odstępstwa od przezroczystego stylu zerowego (tak w polskim kinie popularnego), nie decyduje się on na sceny z pomysłem i polotem zainscenizowane, co zdaje się o tyle zastanawiające, że wziął się za opowieść o wizjonerze stworzonym do wielkich rzeczy, który pragnie przekraczać granice i szybować wysoko. W efekcie otrzymujemy rzecz lotów raczej niezbyt wysokich, poderwaną szczęśliwe przez obsadę, która wpuszcza tu trochę świeżego powietrza. Najbardziej pamięta się z filmu kalejdoskop emocji na - tylko z pozoru - pokerowej twarzy Musiałowskiego. Chciałoby się zobaczyć tu jednak coś więcej.

6/10

"Polot", reż. Michał Wnuk, Polska 2020, dystrybutor: Next Film, premiera kinowa: 23 października 2020 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Polot
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy